piątek, 16 maja 2014

10 + 11



Anna Sun – Walk the Moon

I’m dreaming, singing, hoping, smiling, giving, flying, falling, fighting, crying, living, writing when you love me.

Jeśli wdepnie się w bagno, nie jest łatwo się wydostać, wiesz?
Czasami właśnie takie mentalne bagno pojawi się nagle na naszej drodze, a my zanurzymy się w nim nieświadomie. I co wtedy? Skąd przyjdzie ratunek?
Znikąd.
Próbowałeś się wygrzebać przez pięć dni.
Zadzwoniłeś.
Trzy sygnały.
- Lidia?
- Nie – poinformował cię lodowaty głos – Pomyłka.
- Lidia – przymknąłeś powieki, zmarszczyłeś brwi – Przestań się wygłupiać – rozbolała cię głowa.
- A, to ty.
Zabawne, Michale. Czego się spodziewałeś? Potraktowałeś ją jak dzieciaka, małego podlotka, który cały czas igrał ci na nerwach i co? I masz pretensje, że właśnie tak zaczęła się zachowywać?
- Błagam cię – szepnąłeś szybko, jakbyś miał problemy ze złapaniem powietrza - Musimy się spotkać.
Milczała chwilę, w słuchawce słyszałeś tylko jej miarowy oddech.
- Po co? – zapytała w końcu – Jednak tęsknisz?
- Lidia, ja wiem… - odetchnąłeś głęboko, czując ucisk w okolicach klatki piersiowej: serce czy płuca? – Lidia, ja wiem, że to… My nie powinniśmy być razem – zaryzykowałeś, po czym przygryzłeś wargę, nie wiedząc, jak miałbyś kontynuować.
- Może – droczyła się.
- Masz siedemnaście lat, a ja… ja mam rodzinę.
- Może.
Przewróciłeś oczami, w duchu modliłeś się o cierpliwość. Ty, największy grzesznik świata, w sytuacji krytycznej zwróciłeś się do Boga?
- Nie powinniśmy być razem – powtórzyłeś jeszcze ciszej, bardziej do siebie – To moja wina, że pozwoliłem ci na…
- Na wskoczenie na twoje kolana?
Skrzywiłeś się, a nagły strach zawładnął całym twoim ciałem.
- Gdzie jesteś?
- Na mieście.
Odetchnąłeś.
- Gdyby twoi rodzice usłyszeli jak…
Zaśmiała się. Gorzko, krótko.
- Uwierz mi, Michał, umiem zadbać o psychiki moich rodziców – dalej to czułeś, wciąż to w niej było. Ta iskra. Ten płomień. Ta słodycz, kiedy wymawiała twoje imię. Drażniąca, kująca, jak imbir. Palący imbir.
- Chcę się spotkać, Lidia – spróbowałeś jeszcze raz – Nie wiem tylko, dlaczego.
- Oczekujesz, że ja ci powiem? – zdziwiła się szczerze.
- Oczekuję tylko, że przyjdziesz.
- Po co?
- Kochać…
- …się?
- …mnie – dokończyłeś. Cisza w słuchawce przeciągała się nieznośnie, więc posunąłeś się do kroku niewątpliwie desperackiego: nie ważne, jak bardzo pokrętnie i niezrozumiale, ale powiedziałeś jej prawdę – Lidia, ja wiem, że to jest szalone. Że to nie powinno mieć miejsca. Nie powinniśmy nawet o tym myśleć. Ale ja jeszcze nie umiem z tego zrezygnować.
- Jeszcze?
Milczałeś.
- Ja też nie… - przyznała cicho po  chwili.
- Maleńka – szepnąłeś, uradowany. Twoje serce rozpływało się w poczuciu ulgi – Więc się zgadzasz?
- Nie.
- Błagam.
- Nie możemy.
- Lidia.
- Jak długo to potrwa?
- Nie wiem. Niedługo. Zgadasz się?
Trzy sekundy.
- Będę.
Michale, znowu możesz normalnie oddychać.

11

Hope Sandoval & the Warm Inventions – Trouble

I just get tired of this town
I get tired of these people

Wasze schadzki stają się coraz dziwniejsze, Michale.
Zatrzymujesz się czarnym BMW na tyłach jej szkoły. Czekasz jeszcze cztery minuty. Otwierasz okno. Słyszysz głuchy dźwięk dzwonka, tłumiony przez grube mury. Potrzebuje jeszcze chwili. Musi poudawać, że jest normalnie, pośmiać się z przyjaciółkami, może pożegnać gorącym spojrzeniem jakiegoś szczęściarza, który i tak nigdy nie dostanie tego, co dała tobie. Dopiero wtedy jest w stanie swobodnie zbiec do szatni. Jest wtorek, wiesz, że ostatnią lekcję – historię – ma na trzecim piętrze. Sala numer czterdzieści cztery.
Jest już w szatni. Szafka trzysta osiemnaście, zielona, kłódka. Cholera, szyfru nie znasz. Nie szkodzi, wybaczy ci. Zakłada płaszcz, zapina guziki, pasek. Otula szyję szalem. Przegląda się jeszcze w lusterku wiszącym na drzwiczkach. Uśmiecha się do siebie, odrzucając włosy na plecy. Oczywiście, że nie zakłada czapki. Nie wygląda dobrze w czapce – tak sądzi.
Przerzuca torbę przez ramię, mówi jeszcze radośnie „cześć” i już jej nie ma. Wychodzi. Trzy sekundy, dwie…
Już ją widzisz.
Zmierza ze spuszczoną głową w twoim kierunku. Nie patrzy przed siebie, nie rozgląda się. Skupia wzrok na wysokich, czarnych kozakach, tworzących na źle odświeżonym chodniku regularne, głębokie ślady.
Zamykasz okno, włączasz silnik. Strumień zimnego powietrza uderza cię w twarz, gdy otwiera drzwi od strony pasażera. Włączasz ogrzewanie, cofasz ręczny, zerkasz na drogę, gaz.
- Dzień dobry.
- Cześć, tęskniłam.
Nie jesteś w stanie powstrzymać uśmiechu.
- Ja też.
Milczycie przez chwilę. Wjeżdżasz na główną drogę. Nie wiesz jeszcze, gdzie dokładnie się kierujecie.
- Rodzice w domu?
- Kończą za godzinę.
Odpada. Nie wystarczy wam.
Śnieg lekko prószy. Którego dzisiaj mamy? Jakoś połowa grudnia. Mikołaj uśmiecha się ciepło ze sklepowych witryn, piekarnie kuszą ciasteczkami, a ekolodzy straszą karpiem. Dagmara od tygodnia stara się sklecić listę zakupów, która nie przekroczyłaby waszego budżetu. Będzie miło. Teściowie przyjadą.
Widzisz tabliczkę i skręcasz. Impuls. Przypadek. Los. Szczęście.
Lidia niepewnie wierci się na siedzeniu, w końcu odwraca się w twoją stronę.
- Michał? – pyta niepewnie, unosząc brwi w charakterystycznym dla niej geście.
- Masz szminkę?
Na chwilę zastyga w bezruchu, potem łapie kurczowo torebkę, trzymaną na kolanach, odpina suwak i zaczyna przegrzebywać jej wnętrze.
- Tylko czerwoną – mówi po chwili.
- Dobrze – kiwasz głową, zerkając na nią przelotnie – Umaluj się. To doda ci lat, a ja nie będę wyglądał i czuł się, jakbym chciał cię wykorzystać.
- Ale ty właściwie… - wiesz, że się droczy.
- Cicho – przerywasz jej z uśmiechem i w tym samym momencie zatrzymujesz się na praktycznie pustym parkingu.
Lidia posłusznie wykonuje twoje polecenie. Dostrzegasz, jak niepewnie zerka na stary, zaniedbany budynek, który okazuje się być waszym celem. To prawda, może nie jest luksusowy, ale nie chodzi przecież o otoczenie.
Chodzi o seks.
Nie…
A może?
Michał, skup się.
Wyciągasz dłoń i ściskasz jej kolano, na pocieszenie, tak sądzisz – jej czy siebie? Uśmiechasz się lekko, zadowolony z efektu, gdy wreszcie chowa szminkę.
- Gotowa?
- Nie.
- Świetnie, ja też nie. Więc chodźmy.
Wasz związek nabiera nowego wymiaru. Z jakiegoś dzikiego, szalonego, zupełnie niemoralnego romansu przeistacza się w zdradę z premedytacją, dokładnie zaplanowaną, świetnie przygotowaną. Zabójstwo twojej ostatniej nadziei na uwolnienie się z tej toksycznej relacji, odnowienie interakcji małżeńskich, powrotu do prawdziwej, kochającej i ufającej ci rodziny dokonuje się w godzinach popołudniowych, na ulicy x, numer siedemset siedem.
Jeden trup. Przyczyna zgonu: Lidia.





Wojsko Autorki - oddział G. 
czy my się chociaż zbliżamy do końca?

poniedziałek, 5 maja 2014

9

Era – Sempire d’Amor

- Life is a bitch, than you die.
- No, honey.
You’re the bitch.

- Tato, ale powiedz mi tak właściwie, jak to jest, że ty też żyjesz?
Zatrzymałeś się nagle tuż przy ślizgawce, spoglądając z góry na twoją malutką kopię w blond wydaniu, która teraz zawzięcie kopała bryłkę lodu swoimi czarnymi ocieplanymi bucikami.
- Przepraszam, Oli, powtórz.
- Dlaczego ty żyjesz, tato? – mały nie wahał się ani chwili – Przecież jesteś stary.
Zabawne, jak wielkie emocje mogą wywoływać dziecięce uwagi, rzucone mimochodem przy zabawie. Pełne gorącej wiary słowa syna „przecież jesteś stary” prześladowały cię jeszcze długo. Cały dzień, noc, dwa treningi, wreszcie uderzyły prosto w sam środek czaski, gdy zobaczyłeś rudowłosego diabła siedzącego w twoim samochodzie na parkingu.
Oho, Michale – diabła? Już nie anioła?
- Nie potrafisz używać kluczyków? – zażartowała, czekając na twoje zwykłe „dzień dobry” i całus w policzek.
Nic takiego nie nastąpiło. Rzuciłeś sportową torbę na tylne siedzenie, zająłeś miejsce za kierownicą i milczałeś, a po twojej głowie kołatała się wizja Oliwiera, patrzącego na ciebie z niesamowitym jak na małolatka skupieniem.
- Michał – Lidia uśmiecha się szeroko, kręcą z politowaniem głową – co się dzieje? Nie chcesz się pobawić? – marszczy brwi, gdy odtrącasz jej dłoń. Oboje wyglądacie teraz jak kłębki nerwów, dwie sfiksowane osobowości o charakterach wojowniczych i nadpobudliwych, które znalazły się na niewielkiej przestrzeni i wygląda na to, że będą walczyć o swoje terytorium.
- To dla ciebie tylko gra – nie pytałeś, stwierdziłeś to wciąż uparcie patrząc w mistyczną pustkę przed sobą, w której nijak nie mogłeś doszukać się nadziei – Tylko się ze mną bawisz.
- Nieprawda – zaprzeczyła drżącym głosem, co skwitowałeś wybuchem śmiechu.
Dlaczego nie przejmowałeś się tym, że ją ranisz? Dlaczego pozwoliłeś swoim emocjom przejąć kontrolę? Dlaczego nagle stałeś się zimny i nieczuły? Dlaczego przestałeś marzyć o niej? Dlaczego drażniły cię jej pytania, żarciki, jej obecność?
Czyżbyś okazał się najpodlejszym z mężczyzn, Michale? Czyżbyś miał już dość? Czyżby właśnie dotarło do twojej podświadomości, co takiego robiłeś, z czego czerpałeś radość, czyimi uczuciami rzeczywiście się nie kierowałeś oraz o kim nie myślałeś w ogóle, kochając się z Lidią?
Czyżby nagle twoja wolność zaczęła cię uwierać?  
- Myślę, że powinniśmy to zakończyć – stwierdziłeś twardo, korzystając z dziwnego przypływu odwagi.
Wydawało ci się, że przyjęła to całkiem dobrze, spokojnie. Przez pierwsze dziesięć sekund może rzeczywiście tak było, później – Lidia rzuciła się w twoim kierunku. Nawet nie zorientowałeś się, kiedy wspięła się na twoje kolana, dociskając cię swoim ciałem do siedzenia. Jej rude włosy przesłoniły ci świat, w dłoniach zamknąłeś jej biodra, odnalazła cię swoimi ustami. Smakowała jak czysta wariacja, jak słodycz połączona z goryczą, jak miłość zmieszana z nienawiścią. Wyraźnie wyczuwałeś intensywną nutę desperacji i determinacji. Była zmotywowana do tego, by pokazać ci, jak bardzo będziesz żałował, a ty podburzałeś jej sprzeciw, oddając żywo pocałunki.
Może wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej, gdybyś nie reagował lub gdybyś ją odepchnął. Może nie czułbyś wtedy tego podniecenia, tej ekscytacji, zewu przygody, ryku twojego męskiego ego, mile połechtanego piękną kobietą w ramionach.
Kłóciłeś się ze sobą. W twojej głowie mieszały się postacie kochającego ojca rodziny i spragnionego kochanka. Dlaczego nie potrafiłeś się opowiedzieć po jednej, konkretnej stronie? Dlaczego brnąłeś w ten toksyczny stan, pozwalając sobie na dualizm zła i dobra?
Lidia była temu winna, była winna wszystkiemu.
Jak można stworzyć małego diabła, chochlika, niebezpiecznego elfa z manią niszczenia, chłonięcia, zagarniania, zatrzymywania dla siebie? Jak można umieścić w ciele siedemnastoletniej dziewczyny duszę prawdziwej femme fatale? Jak można pozwolić jej namieszać w głowie, wpuścić ją do serca, pokochać, zapragnąć, jak można być tak głupim? 
- Ucieknijmy stąd – poprosiła cię, odrywając nagle usta od twoich. Wasze gorące oddechy zmieszały się, czuliście potworny gorąc i ból – Zniknijmy, póki mamy jeszcze czas – szukała twojego spojrzenia. Zacisnąłeś dłonie na jej biodrach, westchnąłeś, uświadamiając sobie fakt, jak bardzo na ciebie działa. Spojrzałeś na jej drobne ciało, złączone z twoim. Zrobiłbyś dla niej wszystko. Dlaczego nie potrafiłeś być silny?
- Dokąd? – szepnąłeś. Nie dałeś rady się kłócić. Zrezygnowany opuściłeś głowę – Dokąd? – powtórzyłeś, gdy milczała.
Coś się w tej chwili zmieniło.
Twój uścisk zelżał, Lidia niepewnie odsunęła się od ciebie. Dłonie, które położyła ci na ramionach, przesunęła na policzki, a potem wplotła w twoje włosy. Zmusiła cię, byś uniósł głowę i spojrzał w jej oczy.
Poddałeś się.
Przez chwilę szukała czegoś w twoim spojrzeniu. Wyglądała na przerażoną, lekko rozchylała usta, oddychała ciężko. Miałeś wrażenie, że zagląda do wnętrza duszy. Sam nie wiedziałeś, czy tego właśnie się obawiałeś. Nie wiedziałeś już niczego.
- A więc stało się – zawyrokowała w końcu, odsuwając nagle swoje dłonie od twojej twarzy, jakby przed chwilą się oparzyła. Jeszcze raz spojrzała na ciebie z niedowierzaniem i zsunęła się z kolan, zajmując miejsce na siedzeniu pasażera – Stało się – powtórzyła cicho, kręcąc wolno głową i przymykając powieki – Dlaczego to zrobiłeś? – nagle zwróciła się w twoją stronę – Dlaczego na to pozwoliłeś?!
Nie krzyczała, lamentowała. Używała tonu, który przyprawiła cię o dreszcze. Piskliwego, bardzo dziecięcego, takiego, jakim najczęściej posługują się upiory w bajkach.
- Nie rozumiem – przyznałeś cicho. Chyba zwariowała, oszalała z rozpaczy. Zaraz rzuci się na ciebie i…
Ale Lidia tylko odwróciła głowę do szyby, wzięła głęboki wdech i poinformowała cię:
- Jedź.
- Gdzie?
- Nieważne. Musimy spokojnie porozmawiać.
- Nie mogę teraz.
- Dobra, więc odwieź mnie do domu. 




I'm nothin without you (...) I don't want it to end.


Eh, te melodramaty.