poniedziałek, 22 grudnia 2014

12

Idealnie radzę sobie z udawaniem, że radzę sobie idealnie.
Po czterdziestu sześciu dniach intensywnej znajomości Michał był w stanie powiedzieć o Lidii bardzo wiele, ale najgorsze było to, że nie miał komu. Sekret mu ciążył; jasne, tak było od początku. Lecz to było jak z bólem w kolanie albo wyrwanym zębem - cierpisz jak cholera, ale jesteś w stanie się przyzwyczaić. Człowiek, istota wyjątkowa, do wszystkiego potrafi się przyzwyczaić.
Po tych czterdziestu sześciu dniach, po kilkunastu wizytach, po wielu wspólnie spędzonych godzinach, najczęściej dziennych, przeleżanych razem, podczas gdy mieli być wtedy zupełnie gdzie indziej, po tylu wymienionych spostrzeżeniach, po wspólnych szczytach, po zsynchronizowanych oddechach. Po tym wszystkim Michał otrzymał od Lidii tylko dwa smsy:
- Kończymy to - lekko, jakby wspólny projekt dla firmy wreszcie był u finiszu; jakby cała niemoralność była iluzją, a czasoprzestrzeń w ogóle nie odnotowała jej istnienia.
- Dlaczego?
To bardzo ludzkie pytanie. Wymyślone, żeby cierpieć jeszcze bardziej, głębiej, na poziomie psychicznym. Bo odpowiedź na nie budzi nasze domysły, przemyślenia, sprawia, że zaczynamy popełniać najgorszy z możliwych błędów - zastanawiać się. A to zabija sens chwili, zabija jej istotę, zabija chęć działania, gasi motor napędowy naszego szaleńczego biegu po szczęście i spełnienie.
Kiedy dowiadujemy się "dlaczego", zaczynamy zauważać, że nie jesteśmy jednostką. Z każdym takim małym "dlaczego" wiąże się kolejna osoba; jeszcze jedna, z którą powinniśmy się liczyć poza naszym własnym ego.
Każde "dlaczego" jest środkiem do destrukcji. A to "dlaczego", "dlaczego" Lidii, miało w sobie moc tysiąca iskier, skłonnych doszczętnie spalić całe ciało Michała w dosłownie dwie sekundy.
- Dlaczego? - odpisał jej.
- Bo się zakochałam.

Są słowa, z którymi nie należy się sprzeczać. I sprawy, w które nie należy wnikać. Miejsca, gdzie nie należy wchodzić oraz ludzie, których nie należy słuchać.
- Michał, ja wiem - Dagmara znalazła cię w kuchni, kiedy próbowałeś odnaleźć iskierkę jakiejś emocji w zawartości kuchennych szafek. Niestety, grejpfruty, krakersy, mleko i sos tatarski nie wiedziały, jak mogłyby ci pomóc. - Mały jest u kolegi - wyjaśniła szybko, gdy podniosłeś na nią wzrok - Porozmawiamy?
Nie miałeś na to siły, ale nie oponowałeś. Czułeś się wykończony, chociaż właściwie nie potrafiłbyś wyłapać żadnego uczucia, która leniwie przepływała przez twoje ciało – nawet zmęczenia. Jakbyś nie czuł nic.
- Nie chcę rozmawiać - mówisz szczerze, nie sądząc, że wywołujesz burzę. Widzisz łzy w oczach żony, widzisz zmarszczki na twarzy, widzisz dłonie, desperacko zaciśnięte w pięści. Ale w ogóle cię to nie rusza.
Teraz jesteś kukiełką, która pierwsze musi poradzić sobie ze sobą, a dopiero potem będzie w stanie stawić czoło innym.
- Michał - głos się jej łamie, więc łapczywie próbuje zaczerpnąć powietrza - Michał - powtarza ciszej, jakby bała się własnych słów - Michał. Miałeś romans.
I co masz zrobić w takiej sytuacji? Co masz powiedzieć? Na co masz spojrzeć, żeby nie musieć patrzeć w jej oczy? Dokąd masz pójść, kiedy prosi, byś wyszedł?
- Nie zaprzeczasz - zauważa cicho i czujesz w tych słowach wszystko. Rozpacz, żal, zwykły smutek, niedowierzanie, złość, zawód... Ale, cholera, mógłbyś przysiąc, że gdzieś w samogłoskach wyczuwasz tlącą się zupełnie biernie, murem oddzieloną od całej sprawy miłość. Kurwa, masz świetną żonę - jeszcze - Michale; nie zasługujesz na nią zupełnie.
- Wyprowadzę się - zgadzasz się, odkładając rozważania na później - Jeszcze dzisiaj - zapewniasz - ale...
- Wymyślę coś dla Oliego. Że pojechałeś do babci - odpowiada ci pospiesznie. Chyba już wszystko przemyślała, zaradna dziewczyna.
- Nie - kręcisz głową - chciałem zapytać, czy mogę... czy mogę wrócić.
Milczycie. Bo słowa... słowa mogą teraz zaboleć; szczególnie te nieprzemyślane, wypowiedziane pod wpływem emocji, w gniewie. "Tak? Nie? Nie wiem?"
Dagmara decyduje się na najbezpieczniejszą z opcji:
- Muszę o tym pomyśleć, Michał.
To daje ci nadzieję.


so... we're back ? 

piątek, 16 maja 2014

10 + 11



Anna Sun – Walk the Moon

I’m dreaming, singing, hoping, smiling, giving, flying, falling, fighting, crying, living, writing when you love me.

Jeśli wdepnie się w bagno, nie jest łatwo się wydostać, wiesz?
Czasami właśnie takie mentalne bagno pojawi się nagle na naszej drodze, a my zanurzymy się w nim nieświadomie. I co wtedy? Skąd przyjdzie ratunek?
Znikąd.
Próbowałeś się wygrzebać przez pięć dni.
Zadzwoniłeś.
Trzy sygnały.
- Lidia?
- Nie – poinformował cię lodowaty głos – Pomyłka.
- Lidia – przymknąłeś powieki, zmarszczyłeś brwi – Przestań się wygłupiać – rozbolała cię głowa.
- A, to ty.
Zabawne, Michale. Czego się spodziewałeś? Potraktowałeś ją jak dzieciaka, małego podlotka, który cały czas igrał ci na nerwach i co? I masz pretensje, że właśnie tak zaczęła się zachowywać?
- Błagam cię – szepnąłeś szybko, jakbyś miał problemy ze złapaniem powietrza - Musimy się spotkać.
Milczała chwilę, w słuchawce słyszałeś tylko jej miarowy oddech.
- Po co? – zapytała w końcu – Jednak tęsknisz?
- Lidia, ja wiem… - odetchnąłeś głęboko, czując ucisk w okolicach klatki piersiowej: serce czy płuca? – Lidia, ja wiem, że to… My nie powinniśmy być razem – zaryzykowałeś, po czym przygryzłeś wargę, nie wiedząc, jak miałbyś kontynuować.
- Może – droczyła się.
- Masz siedemnaście lat, a ja… ja mam rodzinę.
- Może.
Przewróciłeś oczami, w duchu modliłeś się o cierpliwość. Ty, największy grzesznik świata, w sytuacji krytycznej zwróciłeś się do Boga?
- Nie powinniśmy być razem – powtórzyłeś jeszcze ciszej, bardziej do siebie – To moja wina, że pozwoliłem ci na…
- Na wskoczenie na twoje kolana?
Skrzywiłeś się, a nagły strach zawładnął całym twoim ciałem.
- Gdzie jesteś?
- Na mieście.
Odetchnąłeś.
- Gdyby twoi rodzice usłyszeli jak…
Zaśmiała się. Gorzko, krótko.
- Uwierz mi, Michał, umiem zadbać o psychiki moich rodziców – dalej to czułeś, wciąż to w niej było. Ta iskra. Ten płomień. Ta słodycz, kiedy wymawiała twoje imię. Drażniąca, kująca, jak imbir. Palący imbir.
- Chcę się spotkać, Lidia – spróbowałeś jeszcze raz – Nie wiem tylko, dlaczego.
- Oczekujesz, że ja ci powiem? – zdziwiła się szczerze.
- Oczekuję tylko, że przyjdziesz.
- Po co?
- Kochać…
- …się?
- …mnie – dokończyłeś. Cisza w słuchawce przeciągała się nieznośnie, więc posunąłeś się do kroku niewątpliwie desperackiego: nie ważne, jak bardzo pokrętnie i niezrozumiale, ale powiedziałeś jej prawdę – Lidia, ja wiem, że to jest szalone. Że to nie powinno mieć miejsca. Nie powinniśmy nawet o tym myśleć. Ale ja jeszcze nie umiem z tego zrezygnować.
- Jeszcze?
Milczałeś.
- Ja też nie… - przyznała cicho po  chwili.
- Maleńka – szepnąłeś, uradowany. Twoje serce rozpływało się w poczuciu ulgi – Więc się zgadzasz?
- Nie.
- Błagam.
- Nie możemy.
- Lidia.
- Jak długo to potrwa?
- Nie wiem. Niedługo. Zgadasz się?
Trzy sekundy.
- Będę.
Michale, znowu możesz normalnie oddychać.

11

Hope Sandoval & the Warm Inventions – Trouble

I just get tired of this town
I get tired of these people

Wasze schadzki stają się coraz dziwniejsze, Michale.
Zatrzymujesz się czarnym BMW na tyłach jej szkoły. Czekasz jeszcze cztery minuty. Otwierasz okno. Słyszysz głuchy dźwięk dzwonka, tłumiony przez grube mury. Potrzebuje jeszcze chwili. Musi poudawać, że jest normalnie, pośmiać się z przyjaciółkami, może pożegnać gorącym spojrzeniem jakiegoś szczęściarza, który i tak nigdy nie dostanie tego, co dała tobie. Dopiero wtedy jest w stanie swobodnie zbiec do szatni. Jest wtorek, wiesz, że ostatnią lekcję – historię – ma na trzecim piętrze. Sala numer czterdzieści cztery.
Jest już w szatni. Szafka trzysta osiemnaście, zielona, kłódka. Cholera, szyfru nie znasz. Nie szkodzi, wybaczy ci. Zakłada płaszcz, zapina guziki, pasek. Otula szyję szalem. Przegląda się jeszcze w lusterku wiszącym na drzwiczkach. Uśmiecha się do siebie, odrzucając włosy na plecy. Oczywiście, że nie zakłada czapki. Nie wygląda dobrze w czapce – tak sądzi.
Przerzuca torbę przez ramię, mówi jeszcze radośnie „cześć” i już jej nie ma. Wychodzi. Trzy sekundy, dwie…
Już ją widzisz.
Zmierza ze spuszczoną głową w twoim kierunku. Nie patrzy przed siebie, nie rozgląda się. Skupia wzrok na wysokich, czarnych kozakach, tworzących na źle odświeżonym chodniku regularne, głębokie ślady.
Zamykasz okno, włączasz silnik. Strumień zimnego powietrza uderza cię w twarz, gdy otwiera drzwi od strony pasażera. Włączasz ogrzewanie, cofasz ręczny, zerkasz na drogę, gaz.
- Dzień dobry.
- Cześć, tęskniłam.
Nie jesteś w stanie powstrzymać uśmiechu.
- Ja też.
Milczycie przez chwilę. Wjeżdżasz na główną drogę. Nie wiesz jeszcze, gdzie dokładnie się kierujecie.
- Rodzice w domu?
- Kończą za godzinę.
Odpada. Nie wystarczy wam.
Śnieg lekko prószy. Którego dzisiaj mamy? Jakoś połowa grudnia. Mikołaj uśmiecha się ciepło ze sklepowych witryn, piekarnie kuszą ciasteczkami, a ekolodzy straszą karpiem. Dagmara od tygodnia stara się sklecić listę zakupów, która nie przekroczyłaby waszego budżetu. Będzie miło. Teściowie przyjadą.
Widzisz tabliczkę i skręcasz. Impuls. Przypadek. Los. Szczęście.
Lidia niepewnie wierci się na siedzeniu, w końcu odwraca się w twoją stronę.
- Michał? – pyta niepewnie, unosząc brwi w charakterystycznym dla niej geście.
- Masz szminkę?
Na chwilę zastyga w bezruchu, potem łapie kurczowo torebkę, trzymaną na kolanach, odpina suwak i zaczyna przegrzebywać jej wnętrze.
- Tylko czerwoną – mówi po chwili.
- Dobrze – kiwasz głową, zerkając na nią przelotnie – Umaluj się. To doda ci lat, a ja nie będę wyglądał i czuł się, jakbym chciał cię wykorzystać.
- Ale ty właściwie… - wiesz, że się droczy.
- Cicho – przerywasz jej z uśmiechem i w tym samym momencie zatrzymujesz się na praktycznie pustym parkingu.
Lidia posłusznie wykonuje twoje polecenie. Dostrzegasz, jak niepewnie zerka na stary, zaniedbany budynek, który okazuje się być waszym celem. To prawda, może nie jest luksusowy, ale nie chodzi przecież o otoczenie.
Chodzi o seks.
Nie…
A może?
Michał, skup się.
Wyciągasz dłoń i ściskasz jej kolano, na pocieszenie, tak sądzisz – jej czy siebie? Uśmiechasz się lekko, zadowolony z efektu, gdy wreszcie chowa szminkę.
- Gotowa?
- Nie.
- Świetnie, ja też nie. Więc chodźmy.
Wasz związek nabiera nowego wymiaru. Z jakiegoś dzikiego, szalonego, zupełnie niemoralnego romansu przeistacza się w zdradę z premedytacją, dokładnie zaplanowaną, świetnie przygotowaną. Zabójstwo twojej ostatniej nadziei na uwolnienie się z tej toksycznej relacji, odnowienie interakcji małżeńskich, powrotu do prawdziwej, kochającej i ufającej ci rodziny dokonuje się w godzinach popołudniowych, na ulicy x, numer siedemset siedem.
Jeden trup. Przyczyna zgonu: Lidia.





Wojsko Autorki - oddział G. 
czy my się chociaż zbliżamy do końca?

poniedziałek, 5 maja 2014

9

Era – Sempire d’Amor

- Life is a bitch, than you die.
- No, honey.
You’re the bitch.

- Tato, ale powiedz mi tak właściwie, jak to jest, że ty też żyjesz?
Zatrzymałeś się nagle tuż przy ślizgawce, spoglądając z góry na twoją malutką kopię w blond wydaniu, która teraz zawzięcie kopała bryłkę lodu swoimi czarnymi ocieplanymi bucikami.
- Przepraszam, Oli, powtórz.
- Dlaczego ty żyjesz, tato? – mały nie wahał się ani chwili – Przecież jesteś stary.
Zabawne, jak wielkie emocje mogą wywoływać dziecięce uwagi, rzucone mimochodem przy zabawie. Pełne gorącej wiary słowa syna „przecież jesteś stary” prześladowały cię jeszcze długo. Cały dzień, noc, dwa treningi, wreszcie uderzyły prosto w sam środek czaski, gdy zobaczyłeś rudowłosego diabła siedzącego w twoim samochodzie na parkingu.
Oho, Michale – diabła? Już nie anioła?
- Nie potrafisz używać kluczyków? – zażartowała, czekając na twoje zwykłe „dzień dobry” i całus w policzek.
Nic takiego nie nastąpiło. Rzuciłeś sportową torbę na tylne siedzenie, zająłeś miejsce za kierownicą i milczałeś, a po twojej głowie kołatała się wizja Oliwiera, patrzącego na ciebie z niesamowitym jak na małolatka skupieniem.
- Michał – Lidia uśmiecha się szeroko, kręcą z politowaniem głową – co się dzieje? Nie chcesz się pobawić? – marszczy brwi, gdy odtrącasz jej dłoń. Oboje wyglądacie teraz jak kłębki nerwów, dwie sfiksowane osobowości o charakterach wojowniczych i nadpobudliwych, które znalazły się na niewielkiej przestrzeni i wygląda na to, że będą walczyć o swoje terytorium.
- To dla ciebie tylko gra – nie pytałeś, stwierdziłeś to wciąż uparcie patrząc w mistyczną pustkę przed sobą, w której nijak nie mogłeś doszukać się nadziei – Tylko się ze mną bawisz.
- Nieprawda – zaprzeczyła drżącym głosem, co skwitowałeś wybuchem śmiechu.
Dlaczego nie przejmowałeś się tym, że ją ranisz? Dlaczego pozwoliłeś swoim emocjom przejąć kontrolę? Dlaczego nagle stałeś się zimny i nieczuły? Dlaczego przestałeś marzyć o niej? Dlaczego drażniły cię jej pytania, żarciki, jej obecność?
Czyżbyś okazał się najpodlejszym z mężczyzn, Michale? Czyżbyś miał już dość? Czyżby właśnie dotarło do twojej podświadomości, co takiego robiłeś, z czego czerpałeś radość, czyimi uczuciami rzeczywiście się nie kierowałeś oraz o kim nie myślałeś w ogóle, kochając się z Lidią?
Czyżby nagle twoja wolność zaczęła cię uwierać?  
- Myślę, że powinniśmy to zakończyć – stwierdziłeś twardo, korzystając z dziwnego przypływu odwagi.
Wydawało ci się, że przyjęła to całkiem dobrze, spokojnie. Przez pierwsze dziesięć sekund może rzeczywiście tak było, później – Lidia rzuciła się w twoim kierunku. Nawet nie zorientowałeś się, kiedy wspięła się na twoje kolana, dociskając cię swoim ciałem do siedzenia. Jej rude włosy przesłoniły ci świat, w dłoniach zamknąłeś jej biodra, odnalazła cię swoimi ustami. Smakowała jak czysta wariacja, jak słodycz połączona z goryczą, jak miłość zmieszana z nienawiścią. Wyraźnie wyczuwałeś intensywną nutę desperacji i determinacji. Była zmotywowana do tego, by pokazać ci, jak bardzo będziesz żałował, a ty podburzałeś jej sprzeciw, oddając żywo pocałunki.
Może wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej, gdybyś nie reagował lub gdybyś ją odepchnął. Może nie czułbyś wtedy tego podniecenia, tej ekscytacji, zewu przygody, ryku twojego męskiego ego, mile połechtanego piękną kobietą w ramionach.
Kłóciłeś się ze sobą. W twojej głowie mieszały się postacie kochającego ojca rodziny i spragnionego kochanka. Dlaczego nie potrafiłeś się opowiedzieć po jednej, konkretnej stronie? Dlaczego brnąłeś w ten toksyczny stan, pozwalając sobie na dualizm zła i dobra?
Lidia była temu winna, była winna wszystkiemu.
Jak można stworzyć małego diabła, chochlika, niebezpiecznego elfa z manią niszczenia, chłonięcia, zagarniania, zatrzymywania dla siebie? Jak można umieścić w ciele siedemnastoletniej dziewczyny duszę prawdziwej femme fatale? Jak można pozwolić jej namieszać w głowie, wpuścić ją do serca, pokochać, zapragnąć, jak można być tak głupim? 
- Ucieknijmy stąd – poprosiła cię, odrywając nagle usta od twoich. Wasze gorące oddechy zmieszały się, czuliście potworny gorąc i ból – Zniknijmy, póki mamy jeszcze czas – szukała twojego spojrzenia. Zacisnąłeś dłonie na jej biodrach, westchnąłeś, uświadamiając sobie fakt, jak bardzo na ciebie działa. Spojrzałeś na jej drobne ciało, złączone z twoim. Zrobiłbyś dla niej wszystko. Dlaczego nie potrafiłeś być silny?
- Dokąd? – szepnąłeś. Nie dałeś rady się kłócić. Zrezygnowany opuściłeś głowę – Dokąd? – powtórzyłeś, gdy milczała.
Coś się w tej chwili zmieniło.
Twój uścisk zelżał, Lidia niepewnie odsunęła się od ciebie. Dłonie, które położyła ci na ramionach, przesunęła na policzki, a potem wplotła w twoje włosy. Zmusiła cię, byś uniósł głowę i spojrzał w jej oczy.
Poddałeś się.
Przez chwilę szukała czegoś w twoim spojrzeniu. Wyglądała na przerażoną, lekko rozchylała usta, oddychała ciężko. Miałeś wrażenie, że zagląda do wnętrza duszy. Sam nie wiedziałeś, czy tego właśnie się obawiałeś. Nie wiedziałeś już niczego.
- A więc stało się – zawyrokowała w końcu, odsuwając nagle swoje dłonie od twojej twarzy, jakby przed chwilą się oparzyła. Jeszcze raz spojrzała na ciebie z niedowierzaniem i zsunęła się z kolan, zajmując miejsce na siedzeniu pasażera – Stało się – powtórzyła cicho, kręcąc wolno głową i przymykając powieki – Dlaczego to zrobiłeś? – nagle zwróciła się w twoją stronę – Dlaczego na to pozwoliłeś?!
Nie krzyczała, lamentowała. Używała tonu, który przyprawiła cię o dreszcze. Piskliwego, bardzo dziecięcego, takiego, jakim najczęściej posługują się upiory w bajkach.
- Nie rozumiem – przyznałeś cicho. Chyba zwariowała, oszalała z rozpaczy. Zaraz rzuci się na ciebie i…
Ale Lidia tylko odwróciła głowę do szyby, wzięła głęboki wdech i poinformowała cię:
- Jedź.
- Gdzie?
- Nieważne. Musimy spokojnie porozmawiać.
- Nie mogę teraz.
- Dobra, więc odwieź mnie do domu. 




I'm nothin without you (...) I don't want it to end.


Eh, te melodramaty.

sobota, 12 kwietnia 2014

8 (+18)


Ben Harper – Amen Omen

Life is too short to worry about stupid things. Have fun. Fall in love. Regret nothing. And don’t let people bring you down.

- Opowiesz mi o tym?
Uniosła się na łokciach. Czarny stanik ledwo zakrywał jej kształtne piersi. Wyglądała niesamowicie lubieżnie, patrząc na ciebie spod wpółprzymkniętych powiek, kiedy cześć jej twarzy zakrywały płomienne włosy, swobodnie opadające na jasną skórę ramion.
- O czym? – delikatnie zmarszczyła czoło.
Speszyłeś się nieco. Uniosłeś dłoń i odrzuciłeś niesforny kosmyk jej włosów, łaskoczący cię w ramię. Westchnąłeś ciężko, gdy powiodła spojrzeniem po twoim ciele, zaskoczona, jakby dopiero teraz odkryła, że leżysz nagi obok niej. Uśmiechnęła się, sunąc wzrokiem wzdłuż krzywizny mięśni brzucha. Złapałeś ją za nadgarstek, nim zdążyła zerknąć na twoją męskość.
- O czym? – powtórzyła niewinnie, spoglądając prosto w twoje oczy.
Wypowiedzenie tego wydawało się trudniejsze, niż się spodziewałeś:
- O swoim… pierwszym razie.
Niepewnie czytałeś emocje pojawiające się na jej twarzy. Nie potrafiłeś ich rozszyfrować, tylko jednego byłeś pewien – nie było tam smutku. To dobrze. Bałeś się, że twoje pytanie może okazać się zbyt śmiałe, powiązane siecią skomplikowanych połączeń doczepionych do układu nerwowego, wywołujących odruch wymiotny, złość, czysty gniew albo nawet odrazę. Wiedziałeś jak podli są nastolatkowie, szczególnie, jeśli chodzi o seks. Szczeniaki, ledwo wyrosły z piaskownicy, a już wydaje im się, że wszystko im wolno, wielcy dorośli, rodziny by zakładali. Gnojki.
Zamrugałeś, zauważyłeś, że odruchowo zacząłeś głaskać jej rękę. Uśmiechnęła się pod nosem.
- Wiem, co sobie myślisz – powiedziała tonem cygańskiej wróżki, która właśnie spojrzała w kryształową kulę i skłonna jest ci teraz opowiedzieć absolutnie wszystko. Zaczerpnęła głęboko tchu: - Mam siedemnaście lat – zachichotała, gdy odruchowo się skrzywiłeś, ale nie skomentowała tego – co siedemnastoletni chłopcy mogą wiedzieć o życiu?
Zaniemówiłeś. Okej, Michał, przestań zachowywać się jak otępiały; to nie pierwszy raz, kiedy Lidia czyta ci w myślach.
Odwróciła się ku tobie, podpierając głowę na łokciu. Bezwstydnie zerknąłeś na jej rozpaloną jeszcze przed chwilą kobiecość, wyeksponowaną idealnie. Halo, Miś!, rozmowa, skup się!
Dla pewności naciągnąłeś materiał delikatnej kołdry na wysokość waszych bioder.
- Nie myślałem o tym – skłamałeś.
Prychnęła, a ty posłałeś jej półuśmiech.
- Mnie nie oszukasz – zapowiedziała – nawet nie próbuj – ku przestrodze, uszczypnęła cię boleśnie w sutek. Jęknąłeś i odsunąłeś się od niej nieznacznie.
- Mógłbym ci teraz oddać – zmrużyłeś oczy, patrząc jak spokojnie opada na plecy, kładąc ręce wysoko nad głową. Przymknęła powieki i zaczerpnęła głęboko powietrza. Okiem artysty podziwiałeś jej unoszącą się klatkę piersiową.
- Nie – stwierdziła prosto – Nie mógłbyś.
Uniosłeś już lewą dłoń i cicho zmierzałeś w kierunku jej stanika, ale zatrzymałeś się w połowie ruchu:
- Więc chcesz posłuchać? – zapytała, nie otwierając oczu. Rude włosy rozsypały się wokół jej głowy jak piekielna aureola.
- Tak – położyłeś dłoń na jej brzuchu.
Uniosła wskazujący palec i dotknęła nim twojej ręki.
- Pod jednym warunkiem – zastrzegła – Ty opowiesz mi o swoim.
Przez chwilę zastanawiałeś się, czy coś takiego jest uczciwym układem. Nikomu jeszcze nie zwierzałeś się z tak intymnego doznania, nawet Dagmarze – zaskoczenie, prawda? Pierwszy raz nie był z nią, ha. To nie była wielka miłość od początku istnienia, miałeś kilka mniejszych po drodze. Żadnej z nich nie żałujesz, ale nie czujesz też palącej potrzeby podzielenia się swoimi doświadczeniami z kimkolwiek.
- Jeśli nie chcesz… - Lidia zabrała dłoń i położyła ją obok swojej głowy, ścierając z policzka niewidzialny, magiczny pyłek.
- Chcę – przerwałeś, odpowiadając odruchowo, nim jeszcze zdążyłeś się nad tym dobrze zastanowić. Koniec, Michał. Chciałeś grać w tą zawiłą grę, więc musisz teraz podejmować ryzyko. Do odważnych świat należy. A jeśli masz już w dłoniach świat, wygrywasz życie. Tylko wtedy.
- Ze szczegółami?
- Tak.
- Wszystko? – uśmiechnęła się tajemniczo.
Szybko przełknąłeś ślinę:
- Wszystko.
Lidia nie kryła zadowolenia. Ułożyła się wygodniej na łóżku, otworzyła oczy i na chwilę zapatrzyła się w jakąś mistyczną głębię, oddychając równomiernie, głęboko. Wierciłeś się na swoi miejscu, zżerany od środka przez niepewność.
- Uspokój się – poleciła ci – czas na dobranockę.
Prychnąłeś.
- I kto to mówi, dzieciaku.
Przewróciła oczami.
- To było niespełna dziesięć miesięcy temu, kiedy przekonana byłam o tym, że największym problemem mojego życia jest matematyka.
- Mate…? – zmarszczyłeś brwi, a ona trzepnęła cię lekko w ramię.
- Słuchasz czy nie?
- Dobra, dobra.
- Matematyka to wspaniały przedmiot, ale przekonałam się o tym dopiero po bardzo… intensywnych korepetycjach, których zgodził mi się udzielać pewien początkujący student konstrukcji maszyn czy innego takiego dzikiego szaleństwa – uśmiechnęła się i przymknęła powieki, próbując sobie go wyobrazić. – Był uroczy – stwierdziła ostatecznie – Szczuplutki, wysoki, trochę nieśmiały i niepewny siebie, ale ja byłam wtedy taka sama.
Zacząłeś się śmiać.
- Dziwi cię to? – spojrzała groźnie – Niektórzy nie od razu rodzą się z przekonaniem, że ich urok osobisty rzuci na kolana cały świat – stwierdziła kąśliwie – Ja potrzebowałam do tego korepetycji z matematyki i… - zarumieniła się – Tak – odchrząknęła - Zrobiliśmy to po siedmiu tygodniach współpracy i dodatkowych dwóch nieudolnych zalotów.
- To jest tak słodkie, że…
- O, zapewniam cię, szybko przestaliśmy być słodcy – dramatyczna pauza – To był piękny dzień, z którego niewiele właściwie pamiętam po za faktem, że moi rodzice odwiedzali wtedy babcię, leżącą po operacji w szpitalu. Spokojnie, żyje, to była tylko jakaś korekcja biodra albo innego starczego utrapienia. Zostaliśmy z moim drogim matematykiem zupełnie sami. Na początku w ogóle nie zanosiło się, że… Hmm… Przerobiliśmy cały rozdział, ciągi geometryczne, trochę się pomęczyłam, on nieporadnie sobie pożartował. Śmiałam się z kiepskich żarcików, bo byłam zestresowana. Chyba podświadomie już coś przeczuwałam. Mój szósty zmysł pozostawał włączony. Czas mijał, za oknem szarzało, a atmosfera zaczynała robić się ciężka. W pewnym momencie wstałam, by otworzyć okno, bo zaczynało mi być gorąco. Zawahałam się na chwilę z dłonią na klamce, patrząc na podwórko, gdzie na jednej z ławeczek jakaś para namiętnie się całowała. Dokładnie widziałam jak jego dłoń wędrowała swobodnie pod jej koszulką. Nie wiem, dlaczego to na mnie zadziałało. W głowie na przemian z liczbami, zaczęły krążyć luźne pytania dotyczące spraw damsko-męskich, na tyle intensywne, że poczułam w skroniach pulsowanie. Odwróciłam się szybko i znalazłam się wtedy twarzą w twarz z jego klatką piersiową, o ile mogę tak powiedzieć. Ładnie pachniał – westchnęła – Kawą i takim… - pstryknęła kilkakrotnie, usiłując sobie przypomnieć właściwe słowo – takim sobą. Mężczyzną – zerknęła na ciebie, uniosła dłoń i dotknęła twojego policzka. Powiodłeś dłonią wciąż spoczywającą na jej brzuchu w górę, opuszkami zahaczając o  czarny materiał stanika.
- Co było dalej?
Wzruszyła ramionami.
- Stało się. Jakimś cudem ja znalazłam się bliżej, a jego usta niżej na tyle, bym mogła ich dosięgnąć. To nie był pełen namiętności i uczucia pocałunek, ale raczej zwykłe złączenie warg, jakbyśmy oboje pytali drugą stronę o zgodę, jakbyśmy się wszystkiego bali, jak dzieciaki. Którymi zresztą byliśmy, dalej pewnie jesteśmy. On był tylko dwa lata starszy - wyjaśniła mimochodem.
Twoja dłoń wykonywała powolne ruchy wzdłuż wgłębienia jej brzucha, od lewego biodra do prawego i tak na zmianę.
- Ja pierwsza go dotknęłam – wyznała – Ja pierwsza położyłam dłonie na jego ramionach – dotknąłeś opuszkiem palca tego miejsca – Tyle mu wystarczyło. Wplótł palce w moje włosy, ja rozchyliłam usta. Przez długie minuty po prostu smakowaliśmy się nawzajem, zapominając o Bożym świecie. Nie myślałam wtedy o niczym, nie zastanawiałam się, niczego nie potrzebowałam, było mi dobrze – uśmiechnęła się łobuzersko – wtedy jeszcze nie wiedziałam, że może być lepiej. To pewnie była jego zasługa, że wspominam to teraz tak dobrze. Nie wszyscy mają takie doświadczenia. Nie skrzywdził mnie, dbał o mnie, chciał, żeby było mi dobrze. Długo spoglądał w moje oczy, nim zdecydował się złapać dłońmi materiał mojej koszulki. Nie rozmawialiśmy, nie wymienialiśmy słów, tylko całowaliśmy się i patrzyliśmy sobie w oczy.
Przesunąłeś palcem wzdłuż linii jej szyi, później szczęki, na chwilę zatrzymałeś się przy ustach, ale potem zmieniłeś zdanie i sunąłeś po powierzchni policzka.
- Bardzo podobał mi się moment, gdy wreszcie dotknął wierzchem dłoni mojej nagiej skóry. Zrobił to przypadkiem, zdejmując ze mnie ubranie. Może i się spieszył, ale ja o to nie dbałam. Gdybym była wtedy śmielsza, pewnie sama zrobiłabym to dużo wcześniej, pozwalając mu patrzeć. Przeszył nas elektryzujący dreszcz, wzdrygnęłam się lekko i poczułam, że robi mi się zimno. Odruchowo przysunęłam się bliżej jego rozpalonej skóry. Wyszarpnęłam jego sweterek zza paska i drżące dłonie położyłam mu na brzuchu. Działałam, póki strach mnie nie zablokował. Uświadamiając sobie, że stoję przed nim prawie naga… otrzeźwiło mnie to. Cofnęłam się szybko i zachwiałam się niezdarnie, ale on zdążył powstrzymać mnie przed upadkiem – zaśmiała się – Potem… potem było już z górki.
Milczała, a ty wciąż czekałeś. Odsunąłeś dłoń od jej twarzy.
- I tyle? – zdziwiłeś się.
Zamknęła oczy, westchnęła ciężko, a jej usta wygięły się w półuśmiechu.
- Kochaliśmy się klasycznie, udając, że wiemy co robimy i skończyliśmy dużo szybciej, niż nam obojgu by odpowiadało.
- Zabiłaś magię chwili – skrzywiłeś się, opadając na materac i szukając wytłumaczenia w białym kolorze sufitu.
Po ciągnącej się w nieskończoność minucie poczułeś, jak jej chłodna dłoń delikatnie dotyka twojego brzucha i zsuwa się niżej, docierając pod materiał kołdry, ale wcale się na nim nie zatrzymując. W sekundę później jej ciepły oddech zaczął muskać nieznacznie twoje ucho, aż w końcu pełne usta przygryzły je lekko.
- Następnym razem twoja kolej – szepnęła miękko, a ciebie przeszedł przyjemny dreszcz, gdy jej palce musnęły budzącą się męskość – A jeżeli będziesz grzeczny, opowiem ci o pierwszym orgazmie.  


miniatury:
Andrzej Worona - czasem /
Antek Królikowski - czekam na słońce /
Piotrek Nowakowski - człowiek nigdy nie wie, kiedy mu cegła na głowę spadnie /

podstrona autorki - TUTAJ - zapraszam

środa, 19 marca 2014

7 (+18)

Royal Republic - Underwear

Komplikujesz mi życie, ale cieszę się, że jesteś.

- Jedziemy do ciebie?
Kazałeś jej schować się na tylnym siedzeniu, gdy wyjeżdżaliście z parkingu. Zabawne, Lidia czuła się, jakby była jakimś drogocennym nabytkiem, którego ludzkie oko nie mogło skazić spojrzeniem. Taki dreszczyk adrenaliny był jak najbardziej podniecający.
Prychnąłeś, zerkając na nią we wstecznym lusterku.
- Żartujesz? Cała moja rodzina siedzi teraz w domu. Ciekawe, co miałbym im powiedzieć, gdybym przypadkiem przywiózł tam ciebie i niechcący zaczął całować już pod drzwiami.
- Więc będziemy się całować…
Uśmiechnąłeś się łobuzersko.
- Kochanie – pokręciłeś głową – Będziemy robić znacznie więcej.
- Jedźmy do mnie – zaproponowała, wstając i przeczesując palcami włosy. Gdy tylko wsiadła, zdjęła czapkę i rzuciła ją gdzieś za siebie. Musisz pamiętać, żeby potem ją znaleźć. Ciężko byłoby wytłumaczyć Dagmarze, co robi wełniana, kobieca czapka na twoim tylnym  siedzeniu.
- Mówię poważnie – dodała, gdy wymieniliście spojrzenia w lusterku – Mój brat jest na urodzinach kolegi, moich rodziców nie ma… - mówiła i jednocześnie przedostawała się na przednie siedzenie – są w pracy, więc mamy jeszcze spokojnie kilka godzin tylko dla… - usiadła na fotelu z westchnieniem i posłała ci czarujący uśmiech - …siebie.
Odwzajemniłeś jej uśmiech i skręciłeś nagle.
- Dobrze. Co tylko zechcesz.
Lidia mieszkała w nowo wybudowanym bloku na trzecim piętrze w mieszkaniu numer jedenaście. Zupełnie nowe, świetnie urządzone gniazdko, gdzie wszystko miało swoje miejsce i gdzie czuło się to specyficzne rodzinne ciepło, kryjące się w głupich drobiazgach. Na przykład w zdjęciach albo bibelotach postawionych gdzieś, gdzie pozornie nie pasują, ale jednak z całym otoczeniem tworzą idealną harmonię.   
- Ładnie – pochwaliłeś, gdy wpuściła cię pierwszego do środka. Wsunęła się za tobą i przekręciła zamek w drzwiach.
- Mamy szczęście – stwierdziła, rozpinając guziki płaszcza – Nie spotkaliśmy żadnej ze wścibskich sąsiadek monitorujących osiedle.
- Nie spodobałby się im widok nastoletniej dziewczynki w moim towarzystwie? - rozpiąłeś kurtkę.
- Nastoletniej dziewczynki? – pochyliła się, zdejmując but.
- Masz siedemnaście lat – przypomniałeś jej, wysuwając stopy z adidasów.
- Boli cię to? – wyprostowała się i spojrzała na ciebie uważnie – Ostatnio też coś o tym wspomniałeś.
- I? – wzruszyłeś ramionami, zdejmując kurtkę i wieszając ją.
- Zadziwiające – pokręciła głową – Mimo wszystko tutaj przyjechałeś. To znaczy, że coś jest z tobą nie w porządku…
- Lidia… - przerwałeś jej ostro, marszcząc brwi.
- Lubisz małe dziewczynki? – niewinnie zaczęła kołysać się na piętach. Uniosła jedną dłoń i spokojnie zaczęła nawijać sobie pasemko rudych włosów na palec – Mogę być małą dziewczynką, jeśli chcesz.
Prychnąłeś i skrzyżowałeś ręce na piersiach.
- Przestań.
Jej wyraz twarzy zmienił się w sekundę. Spojrzała na ciebie równie intensywnie, a usta zacisnęła na chwilę w wąską linię.
- Nie jestem małą dziewczynką, gdybyś jeszcze tego nie zauważył. Wiek nie ma tutaj nic do rzeczy. Psychika się liczy – dotknęła na sekundę swojej skroni – To, co w głowie. A ja nie czuję się tam dziewczynką już od bardzo, bardzo długiego czasu – mierzyliście się spojrzeniami, aż w końcu stchórzyłeś i odwróciłeś wzrok. Westchnęła ciężko. – Możemy już nie wracać do tego tematu i po prostu…? – przerwała nagle.
Uniosłeś brew.
- Po prostu co?
- Nie wiem, Michał. A co byś chciał?
Mimowolnie się uśmiechnąłeś. Nie mogłeś się już powstrzymać – nagle zagarnąłeś ją w objęcia, uniosłeś nieco do góry, żeby było ci wygodniej i przytuliłeś jej drobne ciało do siebie.
- A to za co? – zapytała zaczepnie, ale posłusznie wtuliła się w twoją ciepłą bluzę.
- Wcześniej nie nazywałaś mnie Michałem – wymamrotałeś tuż koło jej ucha, zanurzając twarz we włosach.
- Przecież tak masz na imię – prychnęła krótko, ale po kilku sekundach stwierdziła poważnie: - Wcześniej nie mogłam nazywać cię Michałem.
- A teraz?
- Teraz jesteś tutaj – uszczypnęła cię pouchwale w pośladek – Na bezpiecznym gruncie. Nie jestem głupia, wiem, na co powinnam uważać. I na kogo.
Zastanowiłeś się chwilę.
- Więc dlaczego właśnie ja?
Nie odpowiedziała. Pociągnęła cię za dłoń i wolno wkroczyła do jasnej, wąskiej, lecz przestronnej kuchni, gdzie posadziła cię przy wysokim, barowym stole.
- Będziesz dla mnie gotować? – zmarszczyłeś brwi.
Uśmiechnęła się do ciebie, jakbyś był największym idiotą na ziemi. Oj.
- Zrobię ci herbaty, głuptasie.

Dagmara zastanawiała się jeszcze przez chwilę, a potem pospiesznie wybrała numer i nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Mariusz? – odebrał po trzecim sygnale – cześć, wybacz, że ci przeszkadzam, ale nie ma tam z tobą Michała?... Nie, nie wiem… Jakoś nie potrafię go namierzyć… Tak - odetchnęła głęboko – ze trzy razy dzwoniłam na komórkę – Nie, nic się nie stało, ale się martwię. Miał coś załatwić i zostać chwilę na masażu, a nie ma go już od kilku godzin… Dziękuję ci i przepraszam. Jasne, Mario. Nie będę się martwić, obiecuję.

Lidia, bezwstydnie naga, wygodnie rozłożyła się na łóżku i pozwoliła ci całować każdy kawałek swojego ciała. Ty, bezwstydnie nagi, chętnie przyczyniałeś się do jej cichych jęków, a w momencie, gdy językiem obrysowałeś obwód jej sutka, zaśmiała się z tej perwersyjnej łaskotki. Uniosłeś się na tyle, by móc patrzeć na wyraz jej twarzy i powtórzyłeś pieszczotę. Chichot mimowolnie wyrwał się z jej nabrzmiałych od pocałunków ust. Ugryzłeś ją i pisnęła.
- Michał! – podskoczyła na łóżku, rozśmieszając cię.
Jednym ruchem przekręciłeś ją na brzuch i położyłeś się obok, chowając głowę w zagłębieniu jej szyi i zaciągając się zapachem jej skóry. Ona położyła jedną dłoń na twoich plecach i beztrosko zaczęła je głaskać. W pewnym momencie zerknęła na stojący na biurku zegarek i jęknęła. Odepchnęła cię od siebie i wstała tak szybko, że zakręciło jej się w głowie.
- Musisz się zbierać – zarządziła – Masz pół godziny.
W plątaninie ubrań odnalazła swoją bieliznę i szybko wskoczyła w majtki, a zapinając stanik, zerknęła na ciebie. Leżałeś nieruchomo, zamykając oczy i udając, że wszystko to jest najzupełniej normalne i wcale nie będziesz się musiał wymykać ukradkiem jak nastoletni chłopak, którym – nie ukrywajmy – od pewnego czasu już nie byłeś.
- Michał – nachyliła się nad tobą – Wstawaj – cmoknęła cię w policzek i włożyła koszulkę przez głowę – Powinno cię już tutaj nie być. Od dawna. Naprawdę. Nie żartuję.
Wyszła z pokoju i zniknęła gdzieś we wnętrzu mieszkania. Wróciła po chwili, niosąc w dłoni twoją komórkę. Założyłeś już spodnie i właśnie przewracałeś koszulkę na właściwą stronę.
- Pięć nieodebranych połączeń i dwie wiadomości – poinformowała cię.
- Kurwa – mruknąłeś filozoficznie, a ona uśmiechnęła się łobuzersko.
- Cztery od żony – mówiła, gdy zakładałeś koszulkę i rzuciłeś się w poszukiwania bluzy – Trzy od Mariusza. Oddzwonić?
- Nie – mruknąłeś odruchowo, zaglądając pod łóżko.
- Za późno.
Nim zdążyłeś pozbierać się do pionu, Lidia naciskała już zieloną słuchawkę i przykładała aparat do ucha.
- Kurwa! – zakląłeś donośniej i rzuciłeś się w jej stronę. Wyrwałeś jej telefon w idealnym momencie, Mariusz właśnie odebrał.
- Halo?
- Yyy… cześć, dzwoniłeś?
Złapałeś ją za przedramię, gdy próbowała przedostać się do wnętrza pokoju. Zacisnąłeś boleśnie palce na skórze i posłałeś jej stalowe spojrzenie, od którego zadrżała.
- Gdzie ty się podziewasz? – westchnął Wlazły, gdy Lidia spuszczała wzrok i przestawała się uśmiechać, upokorzona – Daga się o ciebie zamartwia.
- Przepraszam – mruknąłeś ostro, a po chwili zreflektowałeś się, poluzowałeś uchwyt na skórze dziewczyny, a twój głos stał się już normalny: - Złapałem gumę, wracając – kręciłeś na poczekaniu – Nie miałem zapasowej opony i dzwoniłem do…
- Dlaczego nie do mnie? – zainteresował się - Przecież bym przyjechał?
Lidia przysunęła się do ciebie i otarła piersiami o twoje ciało w jakimś pokrętnym, kocim odruchu.
- Serwis był bliżej – tłumaczyłeś się, patrząc na nią zaskoczony - Jakoś nie pomyślałem, że to zajmie aż tyle czasu…
Dziewczyna wspięła się na palce i złożyła słodki pocałunek na twoim obojczyku. Potem przytuliła się do niego policzkiem i trwała tak chwilę.
- Ale dlaczego nie odbierałeś i nie odpisałeś na wiadomości? – nie mógł zrozumieć Wlazły.
- Pomagałem serwisantom – skłamałeś krótko, nie chcąc tego dłużej ciągnąć. Puściłeś Lidię i przyjąłeś jej pełen skruchy, mocny uścisk.
- Ale dlaczego…?
- Mariusz – jęknąłeś – Wybacz, stary, ale jestem wykończony. Zaraz zadzwonię do Dagmary, że już jadę. Dzięki za twoją troskę.
- Nie ma sprawy. Nic się nie stało. Dawaj tylko znać żonie, jak znikasz.
Popatrzyłeś na Lidię, całującą twój podkoszulek.
- Dobrze. Będę.
Rozłączyłeś się.
Dziewczyna odsunęła się od ciebie, spuszczając głowę i zasłaniając twarz ognistymi włosami.
- Nigdy więcej tak nie rób – westchnąłeś ciężko, a potem cmoknąłeś ją w czoło i tyle cię widziała. 




więcej opowiadań - swietlikowawioska.blogspot.com

sobota, 8 marca 2014

6

The Pierces – Three Wishes

Najtrudniej uleczyć się z miłości, która przyszła nagle.

Wygraliście. Siódma kolejka Plus Ligi jest wasza. Pierwsze miejsce w tabeli po spektakularnym meczu z Rzeszowem zakończonym w tie-breaku 17:15. Kibice szaleją, czarno-żółte pszczółki biegają dookoła boiska. Klub Kibica fałszuje jakąś przyśpiewkę.
Schodzisz ze swojej pozycji, skaczesz na plecy Mariusza. Krzyczysz coś niezrozumiałego do jego ucha. On zrzuca cię z siebie i zaczyna szarpać za włosy. Zachowujecie się jak dzieciaki. Spiker ogłasza najlepszego zawodnika. MVP wędruje do Wlazłego, a cała wasza drużyna zaczyna głośno skandować jego imię.
- Ma-rio, Ma-rio!
Jaszcze kilka dzikich okrzyków, śmiechy, dopiero potem rozciąganie i w końcu autografy dla kibiców. Ustawiają się tak po każdym meczu. Podchodzicie, bardzo ładnie z waszej strony, chociaż w sumie za tym nie przepadacie. Żaden z was nie czuje się na tyle niesamowity i niezwykły, by mógł ot tak rozdawać swoje podpisy. Po co?
- Można zdjęcie?
- Jasne.
Obejmujesz w pół jakąś dziewczynę w meczowej koszulce z numerkiem Mariusza. Uśmiechasz się niezobowiązująco. Tak, jesteś teraz szczęśliwy. W końcu odnieśliście zwycięstwo.
Dziewczyna ci dziękuje, a ty szybko łapiesz w dłoń jakiś zeszyt i podpisujesz się markerem. Imię, nazwisko, numerek. Nazwisko, numerek. Numerek, nazwisko. Imię, nazwisko, uśmiech. Zdjęcie. Nazwisko, numerek. Imię, numerek, nazwisko. Zdjęcie, uśmiech. Uśmiech, nazwisko, numerek.
Na chwilę podnosisz wzrok. Tężejesz, wyraz twojej twarzy nagle się zmienia.
Co się dzieje, Michale? Czyżbyś się jej tutaj nie spodziewał?
Siedzi jeszcze na czarnym krzesełku. Nie ma na sobie nic, co mogłoby powiązać ją z waszą drużyną. Nie założyła czarno-żółtej koszulki, opaski, nie trzyma żadnej zabawki. Jaskrawe włosy ma rozpuszczone i odrzucone na plecy. Opiera łokcie na kolanach, a głowę na dłoniach. Patrzy wprost na ciebie intensywnym, przeszywającym do kości spojrzeniem. Zaciskasz usta. Ona też się nie uśmiecha. Masz wrażenie, że na coś czeka.
Och, to łatwe, Michale – czeka na ciebie.
- Mogę prosić zdjęcie?
- Tak.
Wracasz do bezpiecznego rozdawania autografów, ale nie potrafisz się już rozluźnić. Wciąż czujesz na sobie jej palące spojrzenie. Gdy tylko masz wolną sekundę, uciekasz do szatni i tam wskakujesz niemal od razu pod prysznic. Klniesz. Chłodna woda ci nie pomaga. Zaczynasz myśleć o Lidii.
Bardzo chciałbyś widzieć ją w swoich wyobrażeniach jako dziewczynkę, nietykalną i zupełnie nie dla ciebie. Lidię z tamtego dnia, gdy cię odwiedziła – w dżinsach i zabawnym sweterku. Bezbronną, grzeczną, bardzo młodą, nie budzącą w tobie dzikiej plątaniny uczuć.
Bardzo chciałbyś, ale nie możesz. Od razu przypomina ci się dotyk jej dłoni w najintymniejszych miejscach ciała, smak jej skóry, ogień jej ust, rażące włosy zasłaniające w lubieżny sposób twarz i prośby o to, żebyś nie przestawał. Uświadamiasz to sobie boleśnie – Lidia nie ma siedemnastu lat. Mentalnie jest o wiele dojrzalsza i zdecydowanie dużo więcej wie o tym świecie, niż powinna. Zwłaszcza o seksie. Pewna siebie, świadoma kobieta. Przypominasz sobie jej piersi w koronkowym staniku. Jej ciało w twoich dłoniach, przy twojej piersi, na twoich udach. Słodki zapach kobiety i szczęścia. Ciężkie westchnienia wspólnej rozkoszy. Siedemnastolatki nie uprawiają tak seksu, kurwa.
Nawet nie sądziłeś, że to wszystko tak na ciebie działa. Nie zauważyłeś tego… Teraz spoglądasz w dół i jęczysz. Nikogo nie ma, jesteś sam, nie możesz pokazać się w stanie wzwodu całemu światu. Jeszcze raz rozglądasz się dookoła, nasłuchujesz, czekasz. Nic się nie dzieje. Nie masz wyboru. Musisz coś zrobić. Zaspokajasz się sam, myśląc o niej. Tym razem w ogóle nie czujesz wyrzutów sumienia.
Wychodzisz z szatni i Oliwier rzuca ci się na ręce.
- Tato! – wrzeszczy ci do ucha, wdrapując się na ciebie – Skopałeś im tyłki! – śmieje się głośno.
Dagmara stoi przed tobą, obserwuje was i kręci z politowaniem głową, gdy karcisz waszego syna, czochrając jego włosy.
- Wyrażaj się, Mały!
Śmieje się z ciebie. Twoja żona nagle jest na wyciągnięcie ręki, staje na palcach, a ty pochylasz się, składa ci szybki pocałunek na ustach.
- Dobra robota – chwali cię, a ty uśmiechasz się delikatnie.
Jest pięknie. Idealnie. No, prawie – przed chwilą przeżyłeś na tyle intensywny orgazm, że drżałeś na całym ciele, myśląc o zupełnie innej kobiecie…    
- Zabierzesz ze sobą Oliwiera? – pyta cię żona. Przyjechaliście dwoma samochodami – ty wcześniej, na odprawę przed meczem, oni dopiero na spotkanie.
Zastanawiasz się ułamek sekundy.
- Nie, przepraszam – patrzysz na nią, a potem na zmartwionego chłopca. Ciągniesz go za kosmyk włosów, żeby się rozchmurzył – Mam jeszcze sprawy do załatwienia, trener chciał ze mną pogadać i czuję, że długo posiedzę dzisiaj na masażach – krzywisz się nieznacznie, udając ból – chyba naciągnąłem sobie coś w dole pleców.
- Arek! – syn wyrywa się, więc grzecznie odstawiasz go na ziemię, biegnie do swojego przyjaciela z siatkarskiego boiska.
Dagmara odprowadza go wzrokiem, a potem uśmiecha cię do siebie i pociąga za twoją koszulkę. Nachylasz się, a ona szepcze ci na ucho:
- Gdybyś ładnie poprosił, ja mogłabym… - przerywasz jej szybkim całusem w usta. Chyba nie chcesz słyszeć tego, co chce ci zaoferować. Sprawiłoby to, że poczułbyś się jak ostatnia świnia. Lepiej niech milczy – ty możesz się wtedy spokojnie okłamywać, że nie zrobiłeś nic złego.
- Doceniam to – mówisz równie cicho – Ale lepiej uważaj, bo…
Któryś z kumpli z drużyny klepie cię w tyłek.
- …wszystko ma tutaj uszy – dokańczasz, zaciskając zęby i rzucając udawane gniewne spojrzenie.
Twoja żona śmieje się, odstawiasz jakieś teatralne pożegnanie, doganiasz Oliwiera, łapiesz go pod pachy i składasz mu głośnego całusa na policzku, żegnasz się z kumplami, ruszasz na parking na tyłach hali.
- Wiedziałem, że tutaj będziesz.
Lidia nonszalancko opierała się o drzwiczki twojego czarnego BMW X5. Podniosła głowę, słysząc twoje kroki. Wiatr rozwiewał jej długie włosy. Niedbale odgarnęła niesforne kosmyki dłonią i wetknęła za ucho.
- Nie wiem tylko, czy powinno mnie martwić, że wiesz, jakim jeżdżę samochodem – nagle sobie o czymś przypomniałeś; rozejrzałeś się dookoła – Powinnaś też bardziej uważać. Ktoś mógłby cię zobaczyć.
Uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Byłam ostrożna – wzruszyła ramionami, minąłeś ją, otworzyłeś bagażnik i wrzuciłeś do niego treningową torbę. Odwróciła głowę, gdy go zamykałeś.
- Poza tym – dodała – Zawsze mogę powiedzieć, że jestem jedną z twoich wielkich fanek i nie udało mi się dorwać jeszcze twojego autografu, bo cały czas mi uciekasz.
Oparłeś się plecami tuż obok niej. Pozostawałeś czujny i wzrokiem monitorowałeś okolicę.
- Chyba ktoś jest tutaj zazdrosny – zauważyłeś, na co ona prychnęła.
- Z tym uciekaniem to nie żartowałam.
Butem kopnąłeś jakiś kamyk.
- Wiem. Chcesz się przejechać?
- Wcale nie chcę. Tak sobie tutaj tylko stoję i opieram się o twoje auto, jak prostytutka czekająca na klienta, bo doskonale czuję się nie robiąc nic, tylko właśnie czekając i myśląc o tym, jaka dzisiaj piękna pogoda.
Skrzywiłeś się.
- Kiepski sarkazm – wzruszyłeś ramionami, gdy zmroziła cię spojrzeniem – Poza tym, nie wyglądasz jak prostytutka. Jesteś za grubo ubrana – uśmiechnąłeś się, gdy uniosła brew – Ale spokojnie, zaraz to zmienimy.