sobota, 22 lutego 2014

5

Iron Maiden – Blood Brothers

I feel lost inside myself

Padał śnieg.
Była połowa listopada, a biały puch wolno opuszczał niebo, przejmując w posiadanie ulice Bełchatowa; przywłaszczając sobie każdy wolny skrawek terenu. Dagmara była w pracy, a Oliwier skakał jak szalony po mieszkaniu, próbując pokonać złego potwora, który ukradł mu chrupki bananowe.
- Giń, chrupkożercza bestio! – ryknął, rzucając się na twoją nogę i łapiąc ją w stalowy uścisk.
- Nie pokonasz mnie tak łatwo! – zapowiedziałeś złowrogo, pochyliłeś się i uwolniłeś z dziecięcego uchwytu, zaczynając go łaskotać. Szybko wylądował na podłodze, krztusząc się ze śmiechu, a ty klęknąłeś obok, uśmiechając się łobuzersko.
Zabawę przerwał wam dzwonek do drzwi. Przestałeś łaskotać dzieciaka, ale mrugnąłeś do niego porozumiewawczo, zapowiadając, że jeszcze z nim dzisiaj nie skończyłeś. Wstałeś, poprawiłeś wymięty sweterek, który dzisiaj założyłeś, przeczesałeś dłonią włosy i ruszyłeś do drzwi. Otworzyłeś i chyba po raz pierwszy w życiu żałowałeś, że nie spojrzałeś przez judasza i nie zastanowiłeś się czy warto.
W progu stała Lidia, opatulona szczelnie w ciemny płaszczyk i wełniany, jasny szalik. Na głowie miała zabawną czapkę z dwoma uszkami, a spod niej wysuwały się kosmyki ogniście rudych włosów. Była smutna, zerknęła tylko na ciebie i spuściła głowę.
- Musimy porozmawiać – oznajmiła ci, a ty zacząłeś przeczuwać najgorsze. Bez słowa wpuściłeś ją do środka, pozwoliłeś zdjąć buty, a gdy ściągała płaszcz, złapałeś ją za ramię i pociągnąłeś w stronę schodów na piętro. Minąłeś je jednak i skierowałeś się do kuchni, sadzając ją na krześle, a samemu wracając do salonu.
Mały nie zauważył nawet, że już wróciłeś. Zajęty był zabawą.
- Oli, idź do swojego pokoju – poprosiłeś.
- Ale tato… - zaczął protestować, lecz ty pozostałeś nieugięty i powtórzyłeś ostrzej:
- Oli, na górę.
Malec ze spuszczoną głową i dwoma samochodzikami w rękach pobiegł na piętro. Odczekałeś do momentu, gdy usłyszysz odgłos trzaśnięcia drzwiami, potem zerknąłeś na zegarek i upewniłeś się, że Dagmara prędko nie wróci. Ruszyłeś do kuchni.
Lidia siedziała w miejscu, gdzie ją zostawiłeś, ale zdążyła już zdjąć płaszcz, szal i czapkę. Miała na sobie zwykłe dżinsy, przetarte w kilku miejscach i mocno sprane oraz bladoróżowy sweterek z niewielkimi dziurkami i ostentacyjną kokardą przy lewym ramieniu. Włosy spięła w niski kucyk, pozwalając kosmykom beztrosko się z niego uwalniać. Podniosła wzrok, gdy tylko się pojawiłeś i obserwowała cię czujnie, gdy zajmowałeś miejsce na drugim końcu stołu, naprzeciwko niej.
- Dam ci pieniądze – zapewniłeś od razu, nerwowo przebierając palcami wzdłuż krawędzi blatu – Zapewnię wam wszystko, czego będziecie potrzebowali, tylko błagam cię… - nie dokończyłeś, bo przerwał ci jej głośny śmiech.
Spojrzałeś na nią jak na wariatkę. Siedziała na krześle, krzyżując nogi i śmiała się z ciebie, przymykając powieki i trzęsąc się.
- O co ci chodzi? – zirytowałeś się, ale ona nie potrafiła uspokoić się na tyle, by ci odpowiedzieć – Zwariowałaś?
- Głupku – po dobrej chwili w końcu była w stanie zaczerpnąć powietrza i rozmawiać normalnie, chociaż cały czas uśmiech pozostawał na jej twarzy – Nie jestem w ciąży - zapewniła.
Twój świat nagle na powrót stał się pełen kolorów i sensu. Odetchnąłeś z ulgą i nawet zdołałeś odwzajemnić jej uśmiech.
- Więc co tutaj robisz?
Znowu stała się ponura i nieśmiała. Odwróciła wzrok i zaczęła marszczyć w dłoniach materiał swojego sweterka.
- Lidia – ponagliłeś ją.
Wzdrygnęła się, zaczerpnęła powietrza, pokręciła głową i wzruszyła ramionami.
- Doskonale pamiętam, co powiedziałeś mi wtedy… w nocy – powiedziała cicho, drżącym głosem – Sam wiesz, że przez długi czas próbowałam się do tego stosować, ale… nie daje rady.
Nie mów tego, nie mów tego, nie mów tego, powtarzałeś w głowie, a coś zaciskało się na twoim sercu i powodowało, że miałeś mdłości.
- Tęsknię za tobą.
Kurwa, powiedziała.
Wzdrygasz się odruchowo i wzdychasz ciężko. Wtedy, tej pamiętnej nocy, przeprosiłeś ją i powiedziałeś, że to nigdy nie powinno się wydarzyć, a wy nie powinniście się już nigdy spotkać. Przytaknęła ci, cmoknęła cię szybko w policzek i rozstaliście się, gdy zaczęło świtać. Wróciłeś do domu i wziąłeś bardzo długi prysznic, żeby zmyć z siebie jej zapach. 
- Masz siedemnaście lat – poinformowałeś ją, jak gdyby nie wiedziała. Właściwie to powtórzyłeś to dla siebie, żeby przypomnieć sobie, gdzie właściwie jest granica waszego wspólnego… co? Nie, Michał, przestań. Wy nie macie nic wspólnego. – A ja jestem żonaty.
I mam syna.
- A lat masz trzydzieści – przewróciła oczami – Wiem, sprawdziłam.
- Więc chyba rozumiesz, że to nie ma sensu…
- Właściwie dlaczego? – wbiła w ciebie rozogniony wzrok, który sprawił, że twój żołądek zacisnął się ze strachu. Bardzo powoli podniosła się i wygładziła swój dziewczęcy sweterek – Przecież my nie robimy nic złego…
- Lidia – warknąłeś, gdy zaczęła okrążać stół, sunąc po jego blacie jedną dłonią.
- Przecież ja tego chcę – zatrzymała się przed tobą i oparła się biodrem o stół - Przecież ty tego chcesz…
- Lidia, ja wcale nie powiedziałem, że… – wydusiłeś z siebie ostro, gdy usiadła na stole dokładnie przed tobą i przysunęła się, a jej słodki zapach osaczył cię z każdej możliwej strony.
- Przecież nikt nie będzie patrzył – nim zdążyłeś zareagować pochyliła się i uwięziła cię w uścisku, a twoje usta zostały zmuszone do gorącego pocałunku. Całowała cię z pasją, jakby miała zamiar przekazać ci tym jednym gestem, że jest czymś, czego łatwo się nie pozbędziesz. Czymś, czego pozbyć się nie będziesz chciał.
Dłonie kładzie na twoich policzkach, ze stołu zsuwa się na twoje kolana i pozwala ci zacisnąć ręce na biodrach. Szorstki materiał sweterka pobudza cię dodatkowo, gdy wielkimi dłońmi dotykasz jej figury. Jęczy ci w usta i przygryza twoją dolną wargę.
Możliwe, że to ból cię otrzeźwia. Stymulujący bodziec, który przywraca całą krew do mózgu. Przypominasz sobie nagle gdzie jesteś, co robisz i co postanowiłeś wcześniej w związku z tą sprawą. Odpychasz ją od siebie nieznacznie. Dłonie przenosisz na jej ramiona, łapiesz ją i ściągasz z siebie, sadzając ponownie na stół, a sam wstajesz szybko z krzesła i odsuwasz się na drugi koniec kuchni.
Dokładnie w tym samym momencie słyszysz stukot małych stóp na piętrze.
- Oliwier jest na górze – mówisz zupełnie bez emocji, jakbyś sam nie wiedział, co z tym faktem zrobić.  
Lidia ci nie odpowiada. Opierasz dłonie na kuchennym blacie i na chwilę twój wzrok zatrzymuje się na wyciągniętym ostrzu noża. Rozważasz czy nie dźgnąć się nim porządnie – ot tak, żeby sobie przypomnieć, kim tak naprawdę jesteś i jak powinieneś się zachowywać.
Ta myśl uderza w ciebie jak policzek. Wzdrygasz się, mrugasz, oblizujesz wargi, ale… to akurat jest błędem, bo przypomina ci się gorąc pocałunku. Odwracasz się.
Lidia siedzi na stole tak, jak ją zostawiłeś i przypomina ci teraz małego, skrzywdzonego dzieciaka. Siedmioletnią dziewczynkę, której zabrano ulubioną lalkę. Garbi się trochę, pojedyncze kosmyki włosów zasłaniają jej twarz, smętnie macha nogami w powietrzu, zupełnie bez życia. Wydaje ci się taka młoda i bezbronna. Taka czysta i niewinna.
- Idź już – prosisz ją.
Nie odpowiada, tylko kiwa głową. Stół trzeszczy, gdy się z niego zsuwa. Buty stukają głucho przy zetknięciu z podłogą. Zabiera w dłonie płaszcz, szalik, czapkę.
- Mogę tutaj jeszcze… - szepcze, ale przerywasz jej zbolałym jękiem:
- Lidia.
Zerka na ciebie przez ramię. Wbija w ciebie stalowe spojrzenie.
- Pożałujesz tego – przepowiada – Zatęsknisz.
Wypuszczasz powietrze dopiero, gdy słyszysz trzask wejściowych drzwi. 






niedziela, 9 lutego 2014

3 + 4 (+18)


Jerry Goldsmith – the Transformation – Mulan Leaves

If you want something you’ve never had, then you’ve got to do something you’ve never done.

Materiał czarnej sukienki opinał się na jej piersiach i biodrach, a kończył zdecydowanie za wysoko na udach, by mogła czuć się choć trochę komfortowo. Rozpuszczone włosy kusiły blaskiem i zapachem, lśniły ostro w neonowym świetle klubu. Oczy, mocno podkreślone tuszem i grubą linią czarnej kredki pozostawały na wpół przymknięte i pozwalały ciału poruszać się w hipnotyzującym rytmie dudniącej za głośno muzyki. Czerwone usta kusiły.
Michał stał przy barierkach, piętro wyżej, gdzie jego przyjaciele zajmowali lożę, świętując urodziny jednego z klubowych kolegów. Parkiet z tego miejsca był bardzo dobrze widoczny; Lidia była bardzo dobrze widoczna.
Gęste, przepełnione dymem papierosowym, alkoholem i potem powietrze pozostawiało w płucach ciężką masę, która kurczyła się wokół wnętrzności przy głębszym wdechu. Światło żarówek wypalało na skórze znamiona. Muzyka zagłuszała zmysły.
Twoja czarna koszulka dawno już nasiąkła intensywnym zapachem, charakterystycznym dla tego typu miejsc. Miałeś wrażenie, że równocześnie z wsiąkającym dymem, staje się o kilka kilogramów cięższa i zaczyna miażdżyć twoje odpoczywające mięśnie.
Miałeś szczęście – chyba, Lidia cię jeszcze nie zauważyła. Wyglądała dorośle i wyzywająco, jak na swoje siedemnaście lat. Nie mogłeś się powstrzymać, widząc jej płomienne włosy, beztrosko falujące w rytm ruchów ciała. Działał na ciebie nawet widok innych ludzi, przemykających obok jej sylwetki, którzy dotykali jej przypadkiem.
- Albo mi powiesz, co się z tobą dzieje, albo każę ci tańczyć z Karolem – Mariusz pojawił się obok, śmiejąc się i krzycząc do twojego ucha, żeby jakoś przebić się przez jazgot muzyki. Nie lubił tego typu imprez, ale dobre towarzystwo zawsze działało na niego pozytywnie. Ty dzisiaj jakoś nie potrafiłeś z tego czerpać.
Na ułamek sekundy przeniosłeś na niego spojrzenie i wzruszyłeś ramionami:
- Przecież nic nie robię.
- Właśnie – Mario palcem wskazującym dźgnął boleśnie twoje ramię – Dokładnie tutaj leży problem.
Mylił się. Problem nie leżał w twoim prawym ramieniu, a w psychice i sercu. To rozdwojenie powodowało całkowity zamęt tak, że wnętrze twojej duszy wyglądało jak poszarpany na pasy materiał, posklejany kawałeczkami taśmy klejącej.
Powoli odwróciłeś wzrok od dziewczyny i skierowałeś go na przyjaciela. Westchnąłeś, zajrzałeś w jego szerokie źrenice i spróbowałeś się uśmiechnąć.
- Nic mi nie jest, bracie – zapewniłeś, starając się brzmieć jak najbardziej beztrosko.
Oczywiście, że Mariusz ci nie uwierzył. Prychnął i pokręcił głową.
- Czemu nie chcesz mi powiedzieć?
- Przecież mówię, że…
- Kłamiesz.
- A ty mnie wkurzasz.
- Wspaniale, jest nas dwóch.
Zacisnąłeś na chwilę wargi, dłonią odsunąłeś włosy z czoła.
- Nie mam czasu się w to bawić, Mario… - odwróciłeś wzrok i wbiłeś go w masę ludzi tańczących piętro niżej – Naprawdę, nie mam czasu – i rzuciłeś się do ucieczki.
Zniknęła. Na chwilę spuściłeś ją z oczu i już zdążyła to wykorzystać. Ruszyłeś na dół po schodach, przepychając się między upojonym młodością nawałem ciał. Kląłeś pod nosem. Ktoś prawie oblał cię piwem. Znalazłeś się na dole i zacząłeś wzrokiem omiatać ciemne pomieszczenie. Gdzie ona jest? Gdzie ona jest? Twoje serce waliło. Parkiet, bar, kanapy – pustka. Miliony kobiet i dziewczyn, ale brakuje tej jednej.
Wyszedłeś na zewnątrz. Było przed pierwszą w nocy, ciemno i zimno, bez księżyca i gwiazd. Bez nadziei. Kilka osób tłoczyło się przed wejściem, parę grupek dociśniętych do betonowych ścian żartowało sobie z życia, jakaś blondynka przyklejała się do chłopaka po twojej prawej.
Odetchnąłeś głęboko, ale dym w płucach wciąż zadawał ci ból. Świeże powietrze otrzeźwiło jednak twój zatęchły umysł. Zostało jeszcze jedno miejsce, gdzie nie sprawdzałeś. Klubowe toalety. Co prawda o tej porze pełne będą najróżniejszych ludzkich wydzielin i szczerze mówiąc nie chciałbyś jej tam zobaczyć, ale nie zaszkodzi…
- Dobry wieczór.
Zamierasz, prostujesz się, mrugasz kilkakrotnie i zastanawiasz, czy aby się nie przesłyszałeś.
- Przyjemna noc, prawda? – głos znowu się pojawia i jest twoim wybawieniem. Co prawda kłamie i jawnie żartuje sobie z ciebie, ale przynajmniej jest i przekonuje cię, że jednak nie oszalałeś. Za bardzo.
Odwracasz się w momencie, gdy Lidia, bez płaszcza, z zarumienioną twarzą i splątanymi włosami, pochyla się, żeby poprawić zapięcie swoich szpilek. Zastanawiasz się tylko ułamek sekundy.
- Podwieźć cię?
- Tak. 




4   (+18)

The Pretty Reckless – Make Me Wanna Die

You’re not who I thought you were

Miasto nie śpi. Zadziwiające jak wiele ludzi o godzinie pierwszej trzynaście próbuje przebrnąć przez centrum. Latarnie oświetlają drogę – ledwo, ledwo, bo noc jest tak gęsta, że ciężko się przez nią przebić. Uparcie starałeś się skupić na drodze, ale nie mogłeś powstrzymać nerwowego zerkania w bok.
Była tutaj, tuż obok ciebie, tak blisko. Wyraźnie czułeś jej kobiecy zapach zmieszany z zatęchłym dymem papierosowym i oparami alkoholowymi.
Odchrząknąłeś.
- Rodzice wiedzą, że bywasz na takich imprezach? – wyrwało ci się. Chciałeś jakoś zapełnić drażniącą cię ciszę. Cóż, niekoniecznie rozmowa o jej rodzicach była do tego dobrym pretekstem…
Odwróciła twarz w twoją stronę i wzruszyła ramionami. Była zarumieniona, jakby z wysiłku, włosy opadały jej niedbale na ramiona.
- Nie wszystkie szczegóły takich zabaw przeznaczone są dla ich uszu. Czasem mam prawo zachować coś dla siebie… i tyle.
Naskoczyła na ciebie. Inteligentnie przekazała ci, że ty też masz nie pisnąć o tym wszystkim słówkiem. Przełknąłeś ślinę.
- Gdzie teraz? – zapytałeś, zatrzymując się na czerwonym.
- Gdziekolwiek.
Zerknąłeś na nią. Wygodnie opierała się o fotel i przymykała powieki, rozluźniona.
- Tylko nie zasypiaj – poprosiłeś.
Uśmiechnęła się lekko. Światła zmieniły kolor, a ty ruszyłeś.
- Pytam poważnie – spróbowałeś jeszcze raz – Gdzie mam cię odwieźć?
Cisza. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć… Złapała cię za przegub dłoni zaciśniętej na drążku skrzyni biegów. Na chwilę straciłeś panowanie nad kierownicą, ale szybko zdążyłeś się opanować. Nie spojrzałeś na nią, nie mogłeś.
- Zawieź mnie na Zielonego Przylądka – szepnęła - Do koleżanki.
Zatrzymałeś się nagle.
Latarnia tuż obok samochodu zaczęła nerwowo drgać, a w końcu zgasła, pozostawiając po sobie tylko jakąś niewyraźną łunę. Światło następnej nie sięgało aż do was. Przez chwilę przyzwyczajałeś się do panującego półmroku. W dali majaczyły neonowe światła miasta. Lidia wpatrywała się w nie jak urzeczona. Nie zauważyła nawet, że ty zdążyłeś się już wyswobodzić z pasa bezpieczeństwa i siedzisz bokiem, obserwując ją uważnie.
- Naprawdę mam cię zawieść do koleżanki? – zapytałeś, a na twojej twarzy pojawił się lekki uśmiech, gdy ona zmarszczyła brwi.
- Przecież nie możesz ze mną zostać – odpowiedziała wymijająco i zerknęła na wielki szary zegar zainstalowany nie wiadomo dlaczego na jednej z kamienic – Za chwilę twoja żona zacznie się zastanawiać, co robisz tak długo. 
Wzdrygnąłeś się na wzmiankę o Dagmarze. Jeszcze nie przyzwyczaiłeś się do tej sytuacji – do posiadania jednej kobiety, a pożądania zupełnie innej. Bo niby jak?
- Robi się zimno – zauważyła, a potem dodała, jakby od niechcenia: - Wysiądę tutaj. Możesz wracać. Moja przyjaciółka… To tylko kawałek, nie zgubię się. Mogę tam dotrzeć sama. Przecież jestem już dużą dziewczynką. W ogóle nie było potrzeby, żebyś mnie wiózł aż tutaj. To był z twojej strony głupi pomysł – plotła bez ładu i składu, bo ty w końcu odważyłeś się i dotknąłeś opuszkiem palca jej nagiego kolana. Nie odtrąciła cię, co tylko bardziej cię ośmieliło. Położyłeś dłoń tuż nad kolanem i tak trwałeś przez chwilę, cały czas badając reakcje jej twarzy. Nagle twoja dłoń zaczęła sunąc w górę spokojnym, pieszczotliwym ruchem, który was oboje przepełniał jakąś mroczną, chemiczną energią. Zatrzymałeś dłoń przy materiale jej sukienki, a potem wsunąłeś pod niego palce i opuszkami przejechałeś po wrażliwej skórze. Zadrżała i odwróciła twarz w twoją stronę. Jej ciemne oczy były błyszczące i jeszcze bardziej przyciągające, niż zazwyczaj. Magnetyczne. Zapatrzyłeś się w ich głębię, zamarłeś, oddychałeś ciężko. Chwila pełna napięcia trwała, aż dotyk twojej dłoni na jej udzie niemal wypalił tam ślad na skórze.
- Co robimy? – zapytała cię zachrypniętym z emocji głosem.
Zabrałeś dłoń z jej ciała. Zamknęła oczy i przełknęła ślinę, gdy chłód na powrót otoczył jej skórę. Niemal jęknęła z fizycznego bólu. Gdzieś wewnątrz siebie czuła, że postępujecie dobrze – dobrze, że przerwaliście. Przecież to nie mogło trwać – to nie mogło się zacząć! – bo skończy się źle, bardzo źle. Podziwiała cię za to, że masz w sobie tyle samokontroli. Gdyby to zależało od niej, nie przestalibyście. Poczuła ucisk w żołądku. Odwróciła głowę do szyby, żebyś nie mógł przypadkiem dostrzec grymasu na jej twarzy. Westchnęła.
Siedziałeś przez chwilę spokojnie – nie myślałeś, nic nie czułeś, potrafiłeś tylko oddychać. Serce biło szybko, czułeś ucisk w gardle, w żołądku. W spodniach. Nie – przymknąłeś powieki – niestety, nie potrafiłeś.
Nie patrzyłeś na nią, gdy złapałeś jej lewą dłoń, podniosłeś i przysunąłeś do siebie. Kątem oka dostrzegłeś, że obróciła głowę i przyglądała ci się z zainteresowaniem. Nie musiałeś jej pytać o zgodę – wiedziałeś, co by odpowiedziała. Tak.
Zerknąłeś na wielki zegar wmontowany w cegły kamienicy.
- Musimy się śpieszyć.
Przez chwilę nie wiedziała w ogóle, co się dzieje – szybkim, wprawnym, nerwowym ruchem odpiąłeś jej pas i wciągnąłeś ją na swoje kolana, a potem zmusiłeś, by usiadła na nich okrakiem i wpiłeś się zachłannie w jej usta, dłonie zatapiając w lśniących włosach. Instynktownie zamknęła oczy i poddała się pieszczocie. Zmusiłeś ją, by otworzyła usta i pozwoliła ci wejść. Językiem dotknąłeś jej podniebienia, przejechałeś wzdłuż zębów, potem złączyłeś z jej i zaczęliście wspólną grę. Syciłeś się nią, podniecałeś, rozgrzewałeś atmosferę.
Na zmianę zaciskałeś i rozluźniałeś dłonie w jej włosach, przełamując się ostatecznie i wolno sunąc samymi opuszkami palców po śliskiej sukience wzdłuż kręgosłupa. Zatrzymałeś dłonie na jej pośladkach, uniosłeś ją nieco, opierając o kierownicę. Ugryzła cię w dolną wargę, a ty naparłeś na nią całym swoim ciałem, ponownie łącząc wasze usta. Jej tyłek nacisnął klakson, a ty, spanikowany, szybko przyciągnąłeś ją do siebie. Lidia zaczęła się śmiać słodkim, dziewczęcym śmiechem, który sprawił, że zakręciło ci się w głowie. Ponownie ją uniosłeś i wsunąłeś dłonie pod jej pośladki, zaciskając mocno, a ona nie potrafiła się opanować i wciąż chichotała. To było lepsze niż jakikolwiek afrodyzjak.
Niecierpliwym ruchem przesunąłeś jedną dłoń do zamka jej sukienki i zacząłeś go powoli rozpinać. Oparła czoło o twoje i położyła ci dłonie na ramionach, patrząc, jak spragniony jej ciała szybko pokonujesz kolejne przeszkody. Dotarłeś do końca, spojrzałeś w jej zamglone oczy i zobaczyłeś w nich szczere pożądacie i słodkie uwielbienie. Utrzymując kontakt wzrokowy położyłeś dłonie na jej nagich plecach, zsunąłeś je na biodra. Rozpięta sukienka śmiesznie się układała, gdy próbowałeś odrywać ją od jej ciała. Zmniejszyłeś odległość i złączyłeś wasze usta w krótkim całusie. Jej było mało. Przycisnęła się mocno do ciebie, napierając sporymi piersiami ukrytymi za koronką czarnego stanika. Materiał sukienki zatrzymał się gdzieś przy biodrach. Dziewczyna praktycznie miażdżyła twoje usta, chcąc więcej. Więcej. Już. 
Dałeś jej to. Dałeś jej wszystko, czego chciała. Pozwoliłeś jej przejąć władzę nad sobą jednym pocałunkiem, a  sam zacząłeś błądzić wzdłuż nagiej skóry.
Lidia poczuła się ośmielona twoją bliskością, twoją pieszczotą i swoją nagością. Zsunęła dłoń wzdłuż twojej klatki piersiowej, chwilę pobłądziła obok paska, rozpięła ci spodnie i włożyła dłoń wewnątrz. Sapnąłeś, gdy nieśmiało dotknęła twojego członka przez materiał slipek. Jęknąłeś, gdy pewniej przejechała po nim dłonią. Ugryzłeś ją w ramię, gdy zacisnęła na nim palce.
- Nie mamy na to czasu – wyszeptała ci do ucha i wyszarpnęła go ze spodni. Ty w tym czasie uniosłeś ją na tyle, by opuścić jej sukienkę. Rzuciłeś ją na siedzenie pasażera. Miałeś tylko chwilę, żeby popatrzeć na materiał kolorowych fig, bo skutecznie odwróciła twoją uwagę, składając pocałunek na szyi i przesłoniła ci wszystko swoimi włosami.
Uniosła biodra, zsunęła nieco majtki i pocałowała cię, jednocześnie wsuwając się na ciebie. Drżeliście oboje, gdy twardy, sunąłeś w jej wilgotne wnętrze. Wolno, do samego końca, do całkowitego wypełnienia – spełnienia.
Drgnąłeś, gdy zespoiliście się kompletnie. Przywarłeś do niej jeszcze bardziej i trwałeś tak chwilę, badając w ciszy reakcję własnego i jej ciała oraz niesamowite uczucie radości, które cię ogarnęło. Radości z tej prostej bliskości. Och, Michał.
To Lidia zaczęła się na tobie poruszać. Uniosła biodra i opadła po chwili, a przeszywająca rozkosz rozpłynęła się wolno po całym jej ciele. Powtórzyła ruch. Jeszcze. Jeszcze.
Do samego końca czułeś, że nie powinieneś tego robić, ale nie mogłeś się już powstrzymać. Wiedziałeś jednak, że to powinna być przed wszystkim jej decyzja. Dlatego pozwoliłeś jej na działanie, samemu tylko czerpiąc rozkosz. Możliwe, że było to bardzo egoistyczne z twojej strony, ale przecież – zacisnąłeś dłonie na jej biodrach, gdy przyśpieszyła – jeszcze jej to wynagrodzisz. Wtedy zrobicie to porządnie. Bez pośpiechu i bez strachu. Pokażesz jej, czym może być prawdziwy seks. Sprawisz, że oboje oszalejecie. Obiecujesz?
Michał, naprawdę nie powinieneś się w to bawić…
Wystarczyło wam tylko kilka ruchów. Skrywane od tygodni podniecenie domagało się zachłannie spełnienia. Lidia poczuła, że za chwilę chyba rozpadnie się na kawałki. Z każdym ruchem czuła nieśmiały ból i dreszcze rozkoszy. Szybciej. Głębiej. Jeszcze. Jeszcze tylko trochę.
Zacząłeś się szarpać, gdy poczułeś zbliżający się orgazm. Uniosłeś dziewczynę i spróbowałeś wyspowiadać się z jej objęć, ale ona kategorycznie ci zabroniła, przysiadając i drażniąc tym ruchem was oboje.
- Nie – odnalazła głębie twoich oczu – Zostań – poprosiła.
Jeszcze. Jeszcze tylko trochę.
Tak.
Szczytowaliście w tym samym momencie.
Jęknąłeś głośno, przeżywając najbardziej intensywne spełnienie od kilku lat. Lidia odrzuciła głowę w tył, a paznokcie wbiła ci w plecy, gdy pouczyła ciepło, wypełniające jej dziewczęce ciało. Drżała, zaciskała się na tobie miarowo.
- Słodki Jezu – załkała, powracając na ziemię i szukając twoich ust. Wyszedłeś jej naprzeciw ze swoim pocałunkiem pełnym czułego podziękowania.
Nie mogliście się ruszyć, było wam tak dobrze.