Iron Maiden – Blood Brothers
I feel lost inside myself
Padał
śnieg.
Była
połowa listopada, a biały puch wolno opuszczał niebo, przejmując w posiadanie
ulice Bełchatowa; przywłaszczając sobie każdy wolny skrawek terenu. Dagmara
była w pracy, a Oliwier skakał jak szalony po mieszkaniu, próbując pokonać
złego potwora, który ukradł mu chrupki bananowe.
-
Giń, chrupkożercza bestio! – ryknął, rzucając się na twoją nogę i łapiąc ją w
stalowy uścisk.
-
Nie pokonasz mnie tak łatwo! – zapowiedziałeś złowrogo, pochyliłeś się i
uwolniłeś z dziecięcego uchwytu, zaczynając go łaskotać. Szybko wylądował na
podłodze, krztusząc się ze śmiechu, a ty klęknąłeś obok, uśmiechając się
łobuzersko.
Zabawę
przerwał wam dzwonek do drzwi. Przestałeś łaskotać dzieciaka, ale mrugnąłeś do
niego porozumiewawczo, zapowiadając, że jeszcze z nim dzisiaj nie skończyłeś.
Wstałeś, poprawiłeś wymięty sweterek, który dzisiaj założyłeś, przeczesałeś
dłonią włosy i ruszyłeś do drzwi. Otworzyłeś i chyba po raz pierwszy w życiu
żałowałeś, że nie spojrzałeś przez judasza i nie zastanowiłeś się czy warto.
W
progu stała Lidia, opatulona szczelnie w ciemny płaszczyk i wełniany, jasny
szalik. Na głowie miała zabawną czapkę z dwoma uszkami, a spod niej wysuwały
się kosmyki ogniście rudych włosów. Była smutna, zerknęła tylko na ciebie i
spuściła głowę.
-
Musimy porozmawiać – oznajmiła ci, a ty zacząłeś przeczuwać najgorsze. Bez słowa
wpuściłeś ją do środka, pozwoliłeś zdjąć buty, a gdy ściągała płaszcz, złapałeś
ją za ramię i pociągnąłeś w stronę schodów na piętro. Minąłeś je jednak i
skierowałeś się do kuchni, sadzając ją na krześle, a samemu wracając do salonu.
Mały
nie zauważył nawet, że już wróciłeś. Zajęty był zabawą.
-
Oli, idź do swojego pokoju – poprosiłeś.
-
Ale tato… - zaczął protestować, lecz ty pozostałeś nieugięty i powtórzyłeś
ostrzej:
-
Oli, na górę.
Malec
ze spuszczoną głową i dwoma samochodzikami w rękach pobiegł na piętro. Odczekałeś
do momentu, gdy usłyszysz odgłos trzaśnięcia drzwiami, potem zerknąłeś na
zegarek i upewniłeś się, że Dagmara prędko nie wróci. Ruszyłeś do kuchni.
Lidia
siedziała w miejscu, gdzie ją zostawiłeś, ale zdążyła już zdjąć płaszcz, szal i
czapkę. Miała na sobie zwykłe dżinsy, przetarte w kilku miejscach i mocno sprane
oraz bladoróżowy sweterek z niewielkimi dziurkami i ostentacyjną kokardą przy
lewym ramieniu. Włosy spięła w niski kucyk, pozwalając kosmykom beztrosko się z
niego uwalniać. Podniosła wzrok, gdy tylko się pojawiłeś i obserwowała cię czujnie,
gdy zajmowałeś miejsce na drugim końcu stołu, naprzeciwko niej.
-
Dam ci pieniądze – zapewniłeś od razu, nerwowo przebierając palcami wzdłuż krawędzi
blatu – Zapewnię wam wszystko, czego będziecie potrzebowali, tylko błagam cię…
- nie dokończyłeś, bo przerwał ci jej głośny śmiech.
Spojrzałeś
na nią jak na wariatkę. Siedziała na krześle, krzyżując nogi i śmiała się z ciebie,
przymykając powieki i trzęsąc się.
-
O co ci chodzi? – zirytowałeś się, ale ona nie potrafiła uspokoić się na tyle,
by ci odpowiedzieć – Zwariowałaś?
-
Głupku – po dobrej chwili w końcu była w stanie zaczerpnąć powietrza i
rozmawiać normalnie, chociaż cały czas uśmiech pozostawał na jej twarzy – Nie
jestem w ciąży - zapewniła.
Twój
świat nagle na powrót stał się pełen kolorów i sensu. Odetchnąłeś z ulgą i
nawet zdołałeś odwzajemnić jej uśmiech.
-
Więc co tutaj robisz?
Znowu
stała się ponura i nieśmiała. Odwróciła wzrok i zaczęła marszczyć w dłoniach
materiał swojego sweterka.
-
Lidia – ponagliłeś ją.
Wzdrygnęła
się, zaczerpnęła powietrza, pokręciła głową i wzruszyła ramionami.
-
Doskonale pamiętam, co powiedziałeś mi wtedy… w nocy – powiedziała cicho, drżącym
głosem – Sam wiesz, że przez długi czas próbowałam się do tego stosować, ale…
nie daje rady.
Nie
mów tego, nie mów tego, nie mów tego, powtarzałeś w głowie, a coś zaciskało się
na twoim sercu i powodowało, że miałeś mdłości.
-
Tęsknię za tobą.
Kurwa,
powiedziała.
Wzdrygasz
się odruchowo i wzdychasz ciężko. Wtedy, tej pamiętnej nocy, przeprosiłeś ją i
powiedziałeś, że to nigdy nie powinno się wydarzyć, a wy nie powinniście się
już nigdy spotkać. Przytaknęła ci, cmoknęła cię szybko w policzek i rozstaliście
się, gdy zaczęło świtać. Wróciłeś do domu i wziąłeś bardzo długi prysznic, żeby
zmyć z siebie jej zapach.
-
Masz siedemnaście lat – poinformowałeś ją, jak gdyby nie wiedziała. Właściwie
to powtórzyłeś to dla siebie, żeby przypomnieć sobie, gdzie właściwie jest
granica waszego wspólnego… co? Nie, Michał, przestań. Wy nie macie nic
wspólnego. – A ja jestem żonaty.
I mam syna.
I mam syna.
-
A lat masz trzydzieści – przewróciła oczami – Wiem, sprawdziłam.
-
Więc chyba rozumiesz, że to nie ma sensu…
-
Właściwie dlaczego? – wbiła w ciebie rozogniony wzrok, który sprawił, że twój
żołądek zacisnął się ze strachu. Bardzo powoli podniosła się i wygładziła swój
dziewczęcy sweterek – Przecież my nie robimy nic złego…
-
Lidia – warknąłeś, gdy zaczęła okrążać stół, sunąc po jego blacie jedną dłonią.
-
Przecież ja tego chcę – zatrzymała się przed tobą i oparła się biodrem o stół -
Przecież ty tego chcesz…
-
Lidia, ja wcale nie powiedziałem, że… – wydusiłeś z siebie ostro, gdy usiadła
na stole dokładnie przed tobą i przysunęła się, a jej słodki zapach osaczył cię
z każdej możliwej strony.
-
Przecież nikt nie będzie patrzył – nim zdążyłeś zareagować pochyliła się i
uwięziła cię w uścisku, a twoje usta zostały zmuszone do gorącego pocałunku. Całowała
cię z pasją, jakby miała zamiar przekazać ci tym jednym gestem, że jest czymś, czego
łatwo się nie pozbędziesz. Czymś, czego pozbyć się nie będziesz chciał.
Dłonie
kładzie na twoich policzkach, ze stołu zsuwa się na twoje kolana i pozwala ci
zacisnąć ręce na biodrach. Szorstki materiał sweterka pobudza cię dodatkowo,
gdy wielkimi dłońmi dotykasz jej figury. Jęczy ci w usta i przygryza twoją
dolną wargę.
Możliwe,
że to ból cię otrzeźwia. Stymulujący bodziec, który przywraca całą krew do
mózgu. Przypominasz sobie nagle gdzie jesteś, co robisz i co postanowiłeś wcześniej
w związku z tą sprawą. Odpychasz ją od siebie nieznacznie. Dłonie przenosisz na
jej ramiona, łapiesz ją i ściągasz z siebie, sadzając ponownie na stół, a sam
wstajesz szybko z krzesła i odsuwasz się na drugi koniec kuchni.
Dokładnie
w tym samym momencie słyszysz stukot małych stóp na piętrze.
-
Oliwier jest na górze – mówisz zupełnie bez emocji, jakbyś sam nie wiedział, co
z tym faktem zrobić.
Lidia
ci nie odpowiada. Opierasz dłonie na kuchennym blacie i na chwilę twój wzrok
zatrzymuje się na wyciągniętym ostrzu noża. Rozważasz czy nie dźgnąć się nim
porządnie – ot tak, żeby sobie przypomnieć, kim tak naprawdę jesteś i jak
powinieneś się zachowywać.
Ta
myśl uderza w ciebie jak policzek. Wzdrygasz się, mrugasz, oblizujesz wargi,
ale… to akurat jest błędem, bo przypomina ci się gorąc pocałunku. Odwracasz
się.
Lidia
siedzi na stole tak, jak ją zostawiłeś i przypomina ci teraz małego, skrzywdzonego
dzieciaka. Siedmioletnią dziewczynkę, której zabrano ulubioną lalkę. Garbi się
trochę, pojedyncze kosmyki włosów zasłaniają jej twarz, smętnie macha nogami w
powietrzu, zupełnie bez życia. Wydaje ci się taka młoda i bezbronna. Taka czysta
i niewinna.
-
Idź już – prosisz ją.
Nie
odpowiada, tylko kiwa głową. Stół trzeszczy, gdy się z niego zsuwa. Buty
stukają głucho przy zetknięciu z podłogą. Zabiera w dłonie płaszcz, szalik, czapkę.
-
Mogę tutaj jeszcze… - szepcze, ale przerywasz jej zbolałym jękiem:
-
Lidia.
Zerka
na ciebie przez ramię. Wbija w ciebie stalowe spojrzenie.
-
Pożałujesz tego – przepowiada – Zatęsknisz.
Wypuszczasz
powietrze dopiero, gdy słyszysz trzask wejściowych drzwi.